Wstalismy dosyć wcześnie bo już o ósmej…
Kaca brak – to dziwne.
W mieszkaniu chlew jak to po imprezie.
Podłoga się klei – szampan przecież się wylał…
Ja do kuchni…
O Jezuuuu.
Zmywania jak na dorobku w Anglii.
Poł godziny przy zlewie i sytuacja opanowana.
Wielki worek ze śmieciami naszykowany do wyniesienia (czy my naprawde opróżniliśmy aż tyle butelek ???)
Czekam na telefon kolegi, który miał przyechać z Irlandii z telefonami dla mnie.
Żona wie tylko o tym, że sobie chce kupić telefon. Nie spodziewa się jeszcze tego, że sama też dostanie nowy.
Wyczekiwanie…
Zadzwoni czy nie zadzwoni ???
Dzwoni. Nareszcie.
O dwunastej na skrzyżowaniu.
Nadeszła dwunasta.
Zjawił się. Ma obydwa. Rozliczamy się, ja go jeszcze podwożę do miasta. Z żoną jedziemy dalej.
Każę jej odpakować pudełko i mówię że to co w środku jest dla niej.
Przeżywa szok.
Nie spodziewała się tego ani troche.
No to teraz biegiem ściągnąć simlocki.
W międzyczasie zakupy.
W Bacie super wyprzedaż. Wchodzimy żeby mi kupić buty. Niestety sklepy nie przewidują ewentualności, że mężczyzna może nosić rozmiar 39/40. Butów brak.
Ale dzięki temu w to miejsce Żona może sobie kupić pare innych ciuchów. Są świetne. Nareszcie zaczyna się mnie słuchać przy wyborze garderoby. Myślę że bardzo dobrze na tym wyjdzie.
Odbieramy telefony.
Działają.
A teraz ból, trzeba zapłacić. 90 PLN za każdy. Niestety ten model tak się ceni.
Jeszcze tylko przejściówka z angielskiej wtyczki i gotowe.
Wracamy do domu.
Ja mogę się spokojnie zacząć bawić telefonem.
Obiadek w piekarniku już pachnie.
A później już jest zwyczajnie.
Czyli spokojny sobotni wieczór spędzony na leniuchowaniu.