"Postanowiłam wziąć krótki urlop. Uzmysłowiłam sobie jednak, że
przecież wszystko już wykorzystałam. Ba! chyba nawet zalegam
szefowi dzień lub dwa. Pomyślałam, że chyba najszybciej zmiękczę
bossowe serce, gdy zrobię coś tak głupiego, że ten zacznie się
nade mną litować! No, bo przemęczona jestem,
przepracowana…zaczyna mi odbijać. Samo życie… Następnego dnia
przyszłam trochę wcześniej do pracy. Rozejrzałam się dookoła…
MAM!!!
Odbiłam się od podłogi i poszybowałam w kierunku żyrandola;
złapałam go mocno… i – wiszę! Wchodzi kolega z biurka obok – i
rozdziawia gębę patrząc na mnie (on ma taki jakiś drewniany
wzrok!!!)
– Ciiiii – szepczę konspiracyjnie – rżnę psychola, bo chcę kilka
dni wolnego od starego. Gram żarówę(!!!), rozumiesz?
Kilka sekund później wchodzi szef. Już od progu huczy swoim basem, co ja tam robię u góry. – Ja jestem żarówka! – wypiszczałam.
– No co ty??? Chyba cię coś straszy! Weź lepiej kilka dni wolnego
i jedź się gdzieś przewietrzyć.
Wdzięcznie sfrunęłam na podłogę i zaczynam się pakować. Ale kątem oka widzę, że kolega też zaczyna się pakować…!!!
A gdy szef zainteresowany pyta go: "a pan to dokąd????" – kolega odpowiada:
– No do domu… przecież po ciemku nie będę pracować!!!! "