Jak podaje Gazeta:
Sześcioletni chłopiec uratował ojca i troje innych dzieci. Jemu nie można było pomóc.
Serce, nerki i wątroba dziecka dają szansę na przeżycie trójce ciężko chorych rówieśników. Wczoraj wieczorem przyjechali po nie transplantolodzy z Warszawy.
Jeszcze kilka dni temu Brian był ulubieńcem mieszkańców kamienicy przy ul. Dowborczyków 27. – Miły, zawsze uśmiechnięty, wszystkie sąsiadki były dla niego ciociami – mówi pani Jadwiga, mieszkająca piętro wyżej.
Chłopiec nie miał łatwego życia. – Nie wiem, co robili jego rodzice. Ale nieraz słyszałam, jak godzinami dobijał się do domu. I go nie wpuszczali – opowiada inna sąsiadka, zastrzegająca anonimowość.
Bohaterem został Brian w sobotę. Około godz. 13 w mieszkaniu jego rodziców wybuchł pożar. Ojciec prawdopodobnie spał, więc chłopczyk sam zadzwonił po straż pożarną.
Piotr Jóźwiak, rzecznik łódzkiej straży: – Dziecko płakało i mówiło, że pali się w domu. Było wyraźnie przestraszone, ale podało nam imię i adres. Nagle w słuchawce odezwał się głos mężczyzny. Jak się później okazało – ojca Briana. Zapewniał, że nad wszystkim panuje i już ugasił ogień. Mimo to wysłaliśmy na ul. Dowborczyków dwa wozy gaśnicze. Strażacy przyjechali na miejsce cztery minuty później. Cała kamienica była zadymiona. Paliło się na drugim piętrze w pokoju, kuchni i łazience. Już na klatce schodowej było czarno. W mieszkaniu nie dało się oddychać. Tuż przy drzwiach natrafiliśmy na mężczyznę, którego szybko reanimowaliśmy.
Kilka minut później strażacy znaleźli małego bohatera. Leżał nieprzytomny w pokoju w głębi mieszkania. Nie oddychał, serce nie pracowało. Do akcji wkroczyło pogotowie. Po interwencji lekarzy serce Briana znów zaczęło bić.
Lekarze kilka dni walczyli o życie chłopca. Nie udało się go uratować. – Stwierdziliśmy śmierć mózgową i zapadła decyzja o pobraniu narządów – informuje dr Andrzej Piotrowski, ordynator intensywnej terapii w szpitalu im. Marii Konopnickiej przy ul. Spornej. Aparatura medyczna podtrzymująca życie miała być odłączona wczoraj o godz. 21.
– Zadzwoniłem do szpitala, by zapytać o zdrowie Briana – mówi Jóźwiak. – Razem z kolegami chcieliśmy dać mu jakiś prezent za to, co zrobił. Niestety, od lekarzy dowiedziałem się, że nie żyje. Jesteśmy w szoku.
– Straszna wiadomość – płaczą sąsiedzi. – To było kochane dziecko.
To smutne…
Generalnie moja miasto jakieś takie smutne…