Raport powalentynkowy

No więc jak na zagorzałego przeciwnika walętynek (pisownia zamierzona), dałem się w to wszystko wmanipulować. Zresztą pisałem o tym.

Więc po kolei:

Najpierw moja Żona odnotowała poślizg pracowy. Ale na szczęście mieliśmy spory zapas czasu. Jak już dojechała do centrum wybraliśmy się na Piotrkowską żeby coś zjeść. No i porażka. Wszędzie na miejsce tzreba czekac 30 – 45 minut. Kosmos! W końcu udało nam się znaleźć pizzerię, gdzie był wolny stolik bez czekania. Ponieważ mieliśmy poślizg pracowy + poślizg na szukanie lokalu to już nam się zaczynało powoli spieszyć. No to jak nam się zaczęlo spieszyć to na pizze czekaliśmy nie mniej niż 20 minut, ale chyba nawet troszke więcej… Tego faceta z tym durnym wąsikiem gniotącego ciasto na placki miałem ochotę pobić. No ale moja Żona przez ten cały czas szeptałą mi do ucha. "Misiu tylko spokojnie" i to mnie uspokoiło…

Później poszliśmy do kina.

Mieliśmy wcześniejszą rezerwację. Przez Internet. (tak na marginesie to super sprawa), tylko oczywiście nie zapisaliśmy numeru rezerwacji. Musieliśmy polegać na pamięci wzrokowej Żony. Udało się. Pamiętała dobrze. Kupiliśmy obowiązkowy popcorn i poszliśmy do sali. Na początku było losowanie nagród z okazji walętynek. Niestety nic nie wylosowaliśmy.

Nareszcie zaczął się film, ale o nim napiszę osobno.