Wizyta w poradni (zdrowia???)

 

Dostałem skierowanie na badania okresowe.
Skierowanie dostalem baaardzo dawno ale teraz mi się przypomnialo. Wiec trzeba było się wybrać na te badania – no nie ???

No to poszedłem.
Oczywiście wyposażony w słoiczek (fachowy – taki laboratoryjny) świeżego porannego moczu, udałem się do odpowiedniego okienka. Generalnie przychodnia wczesnogierkowska. Czs się zatrzymał. Ale niestety muszę robić badania tam gdzie mi firma każe. NO to więc stoję sobie i czekam na ta chwilkę szczęścia, kiedy się otworzy okienko "depozytu moczu". Kilka osób przede mną. Żadna nie miała podpisanego swojego pojemnika. Ja podpisałem jeszcze w domu zanim go napełniłem. Wydawało mi się logiczne, że z jakiegoś powodu było tam takie matowe pole z miejscem na nazwisko date i numer. Niestety większość pacjentów myślała, że ich mocz będzie dopasowywany do nazwiska po kolorze, smaku, gęstości lub ilości pianki.

W końcu przyszła moja kolej. Ponieważ nie miałem wśród badań okresowych wyznaczonego skierowania na OB, postanowiłem samemu zrujnować swój portfel i wyłożyć z własnej kieszeni 4 PLN, na to badanie, a żeby rozpusta była jeszcze większa to zaszalałem i wziąłem jeszcze sobie ASO (drożyzna – całe 6 PLN), stratny byłem 10 PLN, ale raz się żyje, trzeba sobie czasami dostarczyć odrobinę przyjemności no nie ???

Zapłaciłem.
Wszedłem do gabinetu. I tak jak nie jestem wrażliwy na różne takie – to mało nie zemdlałem na samo dzień dobry, na które zresztą pani mi nie odpowiedziała. Długi gabinet, na końcu biurko, a obok biurka drewniane krzesło z półokrągłym wsparciem pod lędźwia. Trzaba na tym usiąść jak na przesłuchaniu. Na oparciu położona lignina, żeby desek nie schlapać krwią. Ogólne wrażenie tragiczne. Aż chce się uciekać.

Pani, która wygląda jakby trzeba było ją przeprosic za to, że się tam przyszło.
No i najlepsze. Pobieranie krwi…
Nie pamiętam kiedy się to odbywało w ten sposób.
Nie używają gazików, tylko waty.
Nie używają próbówek bezkontaktowych, tylko ordynarnej igły "dwunastki" i szklanych próbówek, z których po utoczeniu odpowiedniej ilości krwi przelewają ją dopiero do pozostałych już fachowych docelowych opakowań.

Najlepsze było na koniec.
Wstałem z tego fotela. W koszuli spuszczonej z jednej ręki. Drugą ręką trzymam sobie wacik. Okazuje się, że krew się leje. Naprawdę, nie mogłem zatamować krwi. Urosła mi gula, i lało się ciurkiem. Nie mogłem założyć koszuli, bo jak tylko puszczałem wacik to krew zaczynała się lać. A pani sobie siedziała jak krowa patrząc na mnie wzrokiem, który mówił wymownie: no może już czas wychodzić ??? A ja jak sierota stoje z krwawiącą ręką. Poprosiłem o jeszcze jeden wacik. Dostałem, stanąłem i sobie pomyślałem, ze nie ruszę się z tego pokoju, dopóki mie nie przestanie krew lecieć.

Wyszedłem w końcu jakoś się ubierając, ale przeżycie było niesamowite.
Tam po prostu czas się zatrzymał…