Załatwianie ubezpieczenia…

Po wizycie w PTU SA – czyli w firmie ubezpieczenioweej sprawcy.

Relacja:

Godzina 11:00 podjeżdżamy z bratem pod budynek przy ul. Wólczańskiej 55.-59 w Łodzi. Zajeżdżamy na parking. Ani jednego wolnego miejsca. Stajemy "gdziebądź". Nie zdążyłem wysiąść z samochodu, a wyskakuje portier z budynku i krzyczy na nas, że tu nie wolno stawac. No to ja mu grzecznie, że w takim razie gdzie mam stanąć. To on mi odpowiada, że po drugiej strony ulicy, jak na parkingu nie ma miejsc. Kończę dyskusję z nim, bo on nie jest stroną. Zostawiam brata w samochodzie a sam idę do siedziby firmy PTU SA, na pierwszym piętrze budynku.
Wchodzę do działu likwidacji szkód i pytam się, gdzie mogę stanąć bo przyjechałem zgłosic szkodę i na oględziny a na parkingu nie ma miejsc. To on mi na to, że mogę sobie stanąć po drugiej stronie ulicy. JA mu mówię, że po drugiej stronie ulicy postój jest płatny i kto za to zapłaci. Bo jeśli koszt postoju będzie wliczony w wypłacone świadczenie z tytułu szkody tak jak przykładowo wypłacane są koszta holowania, to nie ma problemu ja mogę tam stanąć, natomiast w przeciwnym wypadku, nie zamierzam ponosić dodatkowych kosztów związanych z wizytą u nich, do której zostalem zmuszony, przez ich klienta. Na to pan mi mowi, że jego to nie obchodzi, jakbym sobie przyjechał o ósmej rano to bym miał miejsce, a tak to sam sobie jestem winien. Zanotowałem sobie w pamięci jego słowa, już w wyobraźni umieszczając je w odpowiednim akapicie skargi, która powstanie, po zakończeniu pstępowania. W międzyczasie bratu udało się znaleźć miejsce i zaparkował.
Idziemy do działu likwidacji szkód. Czyli do pana, z którym wcześniej rozmawiałem na temat miejsca do parkowania. Witam się z panem jeszcze raz, mówię, że chce zgłosić szkode. Nadmieniam, że zgodnie z jego wczorajszą poradą (byłem dzień wcześniej tam, żeby pobrać dokumenty do wypełnienia) nie wypełniałem dokumentów sam, tylko przywiozłem czyste, żeby tak jak mi wczraj powiedział – wypełnić je z jego pomocą. Na co pan mi odpowiada:
Pan chyba sobie nie wyobraża, że ja z panem będę wypełniał dokumenty. Ja mam inne rzeczy do roboty niż pana dokumenty. To pana sprawa, żeby je wypełnić. To nie mój interes.
Więc nie wdawałem się w zbędne dyskusje. Po prostu zapytałem, gdzie przyjmuje jego przełożony i do niego poszedlem. Opowiedziałem o całej sytuacji. Kierownik teoretycznie wziąłe stronę swojego pracowanika, próbując go wytłumaczyć.
Wyszedłem, nie chcąc tracić nerwów do reszty. Usiedlizmy z bratem i przystąpiliśmy do wypełniania. Gehenna i droga przez męke. Nawet trzeba podać producenta opon, pomijając fakt, że opis zdarzenia wypisuje się na trzech róznych protokołach w różnych wariantach. Po 5 minutach wypełniania dokumentów, zauważyłem, że facet, który nam nie chciał pomóc wchodzi do gabinetu 'szefa’. Wyszedł po jakimś czasie. PO 20 minutach przyszedł do nas i zapytał w czym pomóc z drukami. Po ponad godzinie pisania, mieliśmy już wypełnione dokumenty.
Powędrowały one do jednego z pokojów, a my zostaliśmy poproszeni o zaczekanie, 'zaraz’ wyjdzie do nas rzeczoznawca i dokona oględzin.
Wyszedł w końcu 'koleś ’ co to wyglądał, jak Jas Fasola idący na wojnę. Na szyi aparat, w reku jakaś walizka, protokoły, przymiar i jeszcze parę pierdół. No i ten tępy wyraz twarzy. Poszliśmy do samochodu. Pan zaczął rzystawiać jakiś dziwny przyrząd elektroniczny d oblachy i coś spisywać. Grzecznie zapytałem co robi, a on mi na to, że mierzy grubość lakieru. No to niech sobie mierzy. Zmierzył tą grubość chyba w 80 punktach na powierzchni całego auta. Następnie porobił zdjęcia. Po 15 minutach mieliśmy dostac protokół. Dostaliśmy po prawie pół godzinie. Na odrębnym protokole były wymniki pomiaru grubości lakieru. Zapytałem pana grzecznie, czy pokaże mi numer świadestwa homologacji urządzenia pomiarowego. Pan mi mówi "już momencik" i gonie w pokoju. Myślę sobie – oho chyba zaraz mnie zażyje.
Wychodzi z jakąś kserokopią (entą wnioskując po jakości).
Pokazuje mi to, a tam coś po niemiecku wypisane i niemiecka pieczątka. No to się go pytam co to jest. A on na to, że to certyfikat urządzenia.
No to mu mówię, że przykro mi bardzo, ale to nie to samo co nasze polskie świadectwo homologacji, które musi mieć np alkomat, czy radar drogowy. Biorę protokół i podpisuję, że nie zgadzam się z nim bo urządzenie nie posiada swiadectwa homologacji. Po czym odbieram protokół z opisanymi zniszczeniami i udaję się z powrotem do pracy. w chwili wyjścia z budynku jest godzina 14:00. Dodam, że nie było tam w międzyczasie ani jednego klienta…

3 godziny i kupa nerwów. W środe powinno mu się "już" udac zrobić wycenę. Coś czuję, że znó się pokłócę, bo powiedział mi, że będzie robiona w oparciu o ceny nowych części minus amortyzacja za wiek auta.

Czy ktoś mi może powiedzieć dwie rzeczy;
1 – Czy ja naprawdę jestem taki kótliwy, czy to Ci ludzie sa tacy beznadziejni ???
2 – Czy w którymś momencie zrobiłem cos nie tak, albo nie miałem racji ???