Posopockie wrażenia Gazety.

Sopot do bani, ale Doda ma głos

Zobacz powiększenie

Doda w Sopocie, ma głos i pomysł na siebie
fot. Rafal Malko / AG

Robert Sankowski 04-09-2005, ostatnia aktualizacja 04-09-2005 17:52

Miały być zagraniczne gwiazdy, porywające duety, ściągnięta z Wielkiej Brytanii reżyser Julia Knowles. Był blichtr, wpadki realizatorskie, nachalna komercja i ledwie kilka momentów, dla których warto było wytrwać przed telewizorem te trzy dni.

Zmiana organizatora miała odmienić oblicze sopockiego festiwalu. I faktycznie TVN pchnął tę imprezę w nowym kierunku. Pytanie tylko, czy jest to kierunek właściwy.

Dzień pierwszy pomysłem przypominał nieomal wielką galę w stylu MTV. Nerwowy rytm i dynamiczna realizacja sprawiły, że impreza dostała zadyszki już na samym początku. Dowcipy prowadzących nie bawiły, rozmowy z artystami na żywo roiły się od potknięć językowych, a zamiast wykonawców widzieliśmy często przesuwające się przed kamerą głowy spóźnionych widzów. Co zresztą nie było zbyt wielką stratą.

Poległa Monika Brodka. Nie przekonało Sistars. Za to świetnie wokalnie wypadła Agnieszka Chylińska w wiązance zaaranżowanych metalowo przebojów tanecznych z początków ubiegłej dekady (piosenki Snap, C&C Music Factory, Culture Beat). Gdyby zechciała, z takim feelingiem Chylińska zakasowałaby całą czołówkę nadwiślańskiego r’n’b. Na czym polega estradowy profesjonalizm, pokazała Maryla Rodowicz. No, ale akurat to ostatnie można było obstawiać w ciemno jeszcze przed festiwalem.

Reklama z dodatkiem muzyki

Kreowany na wydarzenie dzień konkursowy sprawiał wrażenie relacji z imprezy, w której muzyka jest dodatkiem do bloków reklamowych, zachęt do ściągania dzwonków polifonicznych z aktualnie wykonywanymi piosenkami i apeli o wysyłanie kolejnych porcji sms-ów. O ile przerywanie festiwalu reklamami drażniło już w piątek, w sobotę stało się nieznośne. Tym bardziej że z rytmu koncert wybijały także ciągnące się zbyt długo pogaduszki z jurorami.

Zaskakująco dobrze zaprezentowała się Doda z zespołem Virgin. Cokolwiek sądzimy o tandetnym image’u Dody, trzeba przyznać, że ta dziewczyna ma pomysł na siebie, który konsekwentnie realizuje. Oraz słuch i głos. Czego nie da się powiedzieć o Mandarynie. Jej występ potwierdził okrutną prawdę, którą ujawniło krążące w internecie nagranie. Marta Wiśniewska na żywo śpiewać nie potrafi. Mimo rozdmuchanej choreografii i wymyślnych kostiumów jej występ był największą chyba porażką festiwalu.

Owacja dla Santor

Tegoroczny Sopot warto było oglądać dla paru wydarzeń pozamuzycznych. Dla – spontanicznej jak się wydaje – owacji na stojąco zgotowanej pierwszego dnia przez publiczność autentycznie wzruszonej Irenie Santor. Albo dla momentu, w którym na scenie Opery Leśnej pojawił się Lech Wałęsa. Pomysł wciągnięcia byłego prezydenta w komercyjną imprezę wydał mi się z początku z lekka niesmaczny. Ale Wałęsa mówił ze sceny rzeczy ciekawe: o wolności, o którą ćwierć wieku temu walkę rozpoczęła "Solidarność", i z której teraz możemy korzystać, na przykład bawiąc się na festiwalu w Sopocie.

Trudno odmówić mu racji. Jeśli nam się podoba, możemy oglądać festiwal w Sopocie. Jeśli nie, możemy wybrać jeden z kilkudziesięciu kanałów w telewizji.