Kurski – polityczny najemnik. częśc druga

Książka z bombą w środku

"Lewy czerwcowy", książka napisana wspólnie z Semką, miała być w zamyśle autorów diagnozą Polski po dwóch latach prezydentury Wałęsy. Złożyły się na nią wywiady z ludźmi wspierającymi Olszewskiego, m.in. Jarosławem Kaczyńskim, wtedy prezesem Porozumienia Centrum.

Publicysta "Gazety" Artur Domosławski pisał o książce: "…była rodzajem katechizmu prawicowych radykałów: kreowała wizję współczesnej Polski, jej historii ostatnich kilku lat, ustawiała hierarchie zagrożeń i formułowała polityczne cele tego obozu. Ze zbioru wywiadów wyłania się obraz kraju przeżartego agenturą. Polska transformacja przedstawiana jest jako spisek byłych komunistów i esbeków przebranych w garnitury przedsiębiorców oraz powiązanych z nimi przywódców opozycji antykomunistycznej. (…) Okazuje się, że przywódcą całej tej oszukańczej maskarady był od początku… Lech Wałęsa".

Książkę "pociągnęły" poważne (jak się potem okazało, nieudokumentowane) zarzuty, że Mieczysław Wachowski, szara eminencja Kancelarii Prezydenta i były kierowca Wałęsy, był agentem SB. Oraz absurdalne domysły – np. że Lech Wałęsa planował wyposażyć polską armię w broń atomową.

Kurski: – Bombą atomową się nie przejmowałem, tam były powiedziane ważniejsze rzeczy. Bomba trafiła do notki na okładkę z powodów marketingowych.

Wynik: 200 tys. sprzedanych egzemplarzy. Wydawca nie nadążał z drukiem. Kurski zarobił pieniądze, za które zaczął adaptować strych. A Jarosław Kaczyński wymyślił objazdową promocję książki. Wraz z promocją w styczniu 1993 roku ruszyły uliczne antywałęsowskie manifestacje sympatyków PC z okrzykami: "Bolek do Moskwy", "Towarzyszu Bolek wynocha do Tworek", z paleniem kukły Wałęsy.

Podczas powrotu z Gdańska (spotkanie z czytelnikami na uniwersytecie) do Warszawy (rozmowa w radiu o "Lewym czerwcowym") duży fiat Jacka wpadł w poślizg. Dachował, wylądował w szpitalu. Tego dnia rzucił papierosy.

Jacek wypruwa flaki

Przed wyborami parlamentarnymi w 1993 roku sondaże nie dawały Porozumieniu Centrum żadnych szans – 0,4 proc. poparcia. Jacek Kurski zabrał się do kampanii telewizyjnej. Pokazał, jak poseł Jan Lityński z Unii Demokratycznej w jednym z głosowań dwukrotnie wrzuca głos do urny.

Taśmy z Lityńskim wyniósł z archiwum telewizji. Na antenie radia dziennikarz telewizyjny Grzegorz Miecugow zarzucił mu kradzież materiałów. Nazwał Kurskiego "komisarzem ludowym", "wszą", człowiekiem "stosującym metody goebbelsowskie i NKWD-owskie". Sąd nakazał Miecugowowi przeprosić Kurskiego.

Kurski pracował 24 godziny na dobę.

Wreszcie w dniu elekcji studio wyborcze TVP podało: PC zdobyło 5,7 proc. głosów. Jacek Kurski z 6 tys. głosów został posłem.

– Byłem posłem do szóstej rano – mówi z goryczą Kurski. – Badania dla telewizji były do d… Naprawdę dostaliśmy 4,5 procent.

Przez następne cztery lata mieli rządzić postkomuniści z ludowcami.

Jacek Kurski: – Wybory przegrane, żona w drugiej ciąży, mnie wyrzucili z zawalonych od lat studiów, strych rozgrzebany, nie mam pieniędzy na dokończenie remontu, w kampanii wyprułem z siebie flaki. Na siedem tygodni trafiłem do szpitala z zapaleniem opon mózgowych.

Zuzia, siostra Zdzisia, urodziła się w lutym 1994 roku.

Wiesiek, to była chłodna analiza

– W szpitalu odwiedził mnie Wiesiek Walendziak i mówi: – Dostałem propozycję na prezesa TVP, co robić? Ja mówię: – Brać. Czerwoni rządzą, Wałęsa rządzi, a ty rób swoje.

Walendziak nie zaproponował Kurskiemu pracy w TVP. Namówił go na założenie firmy, od której telewizja będzie kupowała programy. Kupiła "Rozmowy kanciastego stołu". Razem z Elżbietą Jaworowicz Kurski robił też "Sprawę dla reportera". W jednym z programów opowiedzieli historię Banku Spółdzielczego w Kolbudach, który zbankrutował, bo udzielał za dużo kredytów. Kilkaset osób straciło oszczędności.

Hitem reportażu o banku były komentarze Jacka Kurskiego. Na przykład: "Wszystko dlatego, że wąska grupa solidarnościowych doradców rządzi w Polsce wraz z wąską oligarchią Polaków, którzy podają się za biznesmenów, ale wzięli się z komuny i transferują zyski za granicę, i bez radykalnej przebudowy politycznej to się nie skończy".

Po tym programie, na antenie, prezes Walendziak gorąco zaapelował do autorów o rzetelność dziennikarską.

Kurski na oczach widzów wyjaśnił prezesowi: "To była publicystyczna, chłodna analiza".

Jeśli załatwiłem Wałęsę – nie żałuję

Swój najważniejszy film – "Nocną zmianę", o nocy teczek i odwołaniu Olszewskiego – zmontował w pięć miesięcy.

– Taśmę z nagraniem spotkania przeciwnych Olszewskiemu polityków, do jakiego doszło nocą u Wałęsy, dostałem od znajomego – opowiada Kurski. – Kaseta VHS, fatalna jakość, początkowo nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Dopiero gdy niewyraźne dialogi uzupełniłem o podpisy, wyszła bomba.

Scena narady: Wałęsa, Tusk, Moczulski, Pawlak, Mazowiecki zastanawiają się, czy przeforsują w Sejmie Pawlaka jako nowego premiera. Tusk proponuje: "Panowie, policzmy głosy". Choć fabuła nie jest sensacją, to kadry jak z ukrytej kamery w połączeniu z montażem i muzyką sugerują wykrycie spisku elit.

Zarządzana przez Walendziaka TVP wyemitowała "Nocną zmianę" 27 lipca 1995 roku, w porze najlepszej oglądalności, o godz. 21, zaraz po kryminale. Widownia: 6 milionów.

Rafał Zakrzewski z "Gazety" recenzował: "film Kurskiego, który opowiada historię wielkiego spisku przeciw rządowi Olszewskiego, można zaliczyć do kina akcji. (…) Nie obejrzeliśmy wszak dokumentu, lecz materiał propagandowy".

Jesienią 1995 roku Wałęsa minimalnie przegrał wybory prezydenckie z Aleksandrem Kwaśniewskim.

Po wyborach Jacek powiedział: – Wybór Kwaśniewskiego ma dobre strony, zamiast kryptokomunisty społeczeństwo wybrało komunistę jawnego, wszystko więc odtąd będzie jednoznaczne.

Kurski dziś: – Mój film miał antywałęsowską wymowę, ale nie żałuję, jeśli przyczynił się do załatwienia Lecha w wyborach. Dopóki Wałęsa był prezydentem, nie było w Polsce szans na powstanie prawdziwej, silnej prawicy.

Lech Wałęsa: – Jak Kurski jest z tego filmu dumny, to niech leci do Kwaśniewskiego po nagrodę.

Antysemitą nie jestem

W tych samych wyborach prezydenckich Jan Olszewski dostał 7 proc. głosów i został liderem prawicy. Powołał Ruch Odbudowy Polski, aby zwyciężyć w wyborach parlamentarnych 1997 roku. Kurski został rzecznikiem ROP.

– Siedziałem okrakiem na płocie. Dziennikarze uważali mnie za polityka, a politycy za dziennikarza. Zdecydowałem, że na całego idę w politykę.

Jego pomysłem były niedzielne konferencje prasowe Ruchu – redakcje, które w niedziele mają problem z newsowymi informacjami, zawsze zamieszczały z nich relacje. W środku kampanii wyborczej obronił wreszcie pracę magisterską: "Analiza porównawcza podatku dochodowego w Polsce i Unii Europejskiej". Było coraz lepiej: poparcie dla ROP deklarowało w sondażach 18 proc. Polaków.

Ale pojawiła się Akcja Wyborcza Solidarność.

Kurski: – Tłumaczyłem Ol
szewskiemu: albo się łączymy z AWS, albo się od nich różnimy. On wybrał najgorsze rozwiązanie: ani się nie łączymy, ani nie różnimy. Na dodatek AWS, za sprawą Krzaklewskiego, stał się raptem bardziej prawicowy od nas. ROP zaczął umierać.

Rozpoczął się wyścig – kto bardziej radykalny?

Jacek Kurski pojechał do Kielc i nazwał skandalem przeproszenie Żydów przez szefa MSZ za pogrom kielecki: – Był to obrzydliwy mord UB i sprowokowanej przez nich kieleckiej żulii – stwierdził. – Nikt nie przepraszał nas za zamordowanych w stalinowskich więzieniach Polaków, a przecież wiadomo, że 30 proc. aparatu UB stanowili Żydzi.

Na spotkaniu z mieszkańcami Rzeszowa, zapytany, dlaczego Krzaklewski przyjmuje masonów i Żydów z Unii Wolności do "Solidarności", odpowiedział: – Marian nie lubi masonów i Żydów, więc mam nadzieję, że ten proces będzie kontrolował. Z nimi tak jest, że nawet jak ich niewielu, to dużo mieszają.
– Jesteś antysemitą? – pytamy.

– Ależ skąd?! Przecież mój brat, Jarek, pracuje u was w "Wyborczej"!