Kurski – polityczny najemnik. część trzecia

Kurski show. Walcie na czerwonym

Poryczałem się pierwszy raz

Mimo konkurencji AWS poselski fotel dla Jacka Kurskiego wciąż wydawał się w zasięgu ręki. Kampania była ostra, rzecznik ROP uderzał we wszystkich, od Unii Wolności po ludowców.

Na ulotce przedstawił zakonnicę i przypisał jej następujące słowa: "Wahałam się, na kogo oddać głos. W związku z tym, że na liście AWS w naszym województwie pierwsze miejsca zajęły osoby opcji liberalnych, walczących z Kościołem, to będę głosowała na zdecydowanie katolicki ROP".

Musiał przeprosić zakonnicę i arcybiskupa gdańskiego Tadeusza Gocłowskiego.

Członków PSL nazwał "arbuzami, bo są zieloni z zewnątrz, a czerwoni w środku".

Ulubionym celem ataków pozostał lider UW Leszek Balcerowicz. Jego sposób rządzenia, gdy był wicepremierem, nazwał "leninowską polityką kontroli płac". O samym Balcerowiczu powiedział, że jest "tępą leninowską lewicą". O Marianie Krzaklewskim – "rozlazła baba".

W Gdańsku zebrał ponad 17 tys. głosów. Ale ROP miał katastrofalny wynik – 5,56 proc.

– Mimo to przez dwa dni byłem pewien, że mam mandat, tak pisały wszystkie gazety – opowiada. – Załatwił mnie ten idiotyczny system wyborczy. Jak się okazało, że ROP-owi nie przypadł na Pomorzu żaden mandat, poryczałem się pierwszy raz w dorosłym życiu.

Następnego dnia ogłosił na konferencji prasowej: – Wyniki wyborów w województwie gdańskim zostały sfałszowane. To zorganizowana akcja, by pozbawić ROP mandatu.

Z ROP do ZChN i AWS

ROP zaczął się rozsypywać.

Jacek Kurski: – Olszewski załamany, Macierewicz bredził. Jeszcze przez dwa miesiące próbowałem ratować tę partię.

Kurski razem z Macierewiczem postanowili pozbawić Olszewskiego przywództwa. Ten wyrzucił więc Macierewicza z partii. Macierewicz z Kurskim na alternatywnym zebraniu pozbawili funkcji Olszewskiego.

Macierewicz ogłosił, że nowym liderem ROP powinien zostać Kurski, ale ostatecznie został nim sam (Olszewski oczywiście nie uznał secesjonistów).

Kurski pokłócił się z Macierewiczem, który wolał trzymać się z dala od AWS.

I w ten sposób z jednego ROP zrobiły się trzy.

– Pozbierałem jakiś tysiąc rozsądnych i dogadałem się z Marianem Piłką – opowiada Kurski. – Poważnie wzmocniliśmy jego Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe.

W ZChN wskoczył od razu na fotel wiceprezesa. I automatycznie wszedł do AWS.

Woltę Kurskiego skomentował w "Gazecie Polskiej" Piotr Wierzbicki: "No, czegoś takiego to by chyba sam Nikodem Dyzma nie potrafił".

Z gospodarską wizytą w Rzymie

W 1998 roku Kurski znów stanął na czele kampanii wyborczej AWS – do samorządu na Pomorzu. Jego pomysł – rozkład jazdy kolejki miejskiej na ulotkach wyborczych.

Pomysł jego ekipy – zaklejanie plakatami z Jackiem Kurskim reklam piwa i billboardów konkurencji

AWS wygrała. Kurski z drugiego miejsca zdobył połowę głosów, które padły na listę.

– Mój pierwszy wyborczy sukces w życiu – wspomina. – Musieli mi dać wicemarszałka województwa. A ja mogłem wreszcie otrzeć łzy żony. Była szczęśliwa, bo nie tylko wygrałem, ale zostałem w Gdańsku, koniec włóczenia się po Warszawie.

Został wicemarszałkiem od dróg. Funkcja żadna, bo budżet sejmiku na ten cel mizerny. Pierwsza wpadka zdarzyła się po roku. Pojechał na wakacje do Włoch. Okazało się, że służbowym peugeotem, którego – jako wicemarszałek województwa – wypożyczył za 603 zł. W wypożyczalni wydałby ok. 4 tys. zł.

Komisja rewizyjna pomorskiego sejmiku samorządowego stwierdziła, że wiceprezes ZChN nadużył stanowiska. Kurski, który zwykle po nieprzychylnych publikacjach prasowych twierdził, że to nagonka, teraz wyraził skruchę i oświadczył, że wpłaci 2 tys. zł na cele charytatywne.

Marszałek Jan Zarębski udzielił mu upomnienia.

Tego samego dnia wicemarszałek Kurski wsiadł do innego służbowego auta i pomknął do programu telewizyjnego "Kropka nad i". Ale w programie występował jako wiceszef ZChN.

Spadochroniarz z charakterem

Jesienią 2001 roku Kurski długo się wahał: wystartować z AWS czy z PiS?

– Nie chcę startować w Gdańsku przeciw Lechowi Kaczyńskiemu, ale i nie chcę uchodzić za uciekiniera z AWS – tłumaczył.

W końcu wystartował z AWS, ale z Torunia. Będąc pełnomocnikiem toruńskiej listy, postanowił zaszkodzić Jackowi Janiszewskiemu, byłemu ministrowi rolnictwa. Janiszewski również był kandydatem AWS w Toruniu, startował z ostatniego miejsca.

W środku nocy, tuż przed oddaniem listy do komisji wyborczej, Kurski dopisał przed Janiszewskim jeszcze jednego kandydata, swojego kolegę z Gdańska – Michała Janiszewskiego.

– Pokazałem wyborcom w Toruniu, że chociaż jestem spadochroniarz, to z charakterem – wspomina z uśmiechem.

Toruńscy wyborcy docenili "fantazję": dali mu 4 tys. głosów gwarantujące poselski mandat. Janiszewski oczywiście przepadł. Ale AWS i tak nie weszła do Sejmu. Zwycięzcą wyborów był Leszek Miller.

Polityczny gangster w próżni

Po klęsce Jacek złożył rezygnację z członkostwa w ZChN i AWS. Natychmiast zarzucił władzom partii unikanie odpowiedzialności za przegrane wybory. Liderzy ZChN ogłosili, że sami wykluczyli Kurskiego za "naganne metody walki politycznej" i "polityczne gangsterstwo". Chodziło oczywiście o numer z dwoma Janiszewskimi.

– Merytorycznie miał rację, wystawianie skompromitowanego polityka, jakim jest Janiszewski, to skandal. Z drugiej strony stosowanie takich metod jak to dopisywanie też nie jest słuszne. Rozumiem, że chce być skuteczny, ale nie powinien tego robić za wszelką cenę – skomentował Lech Kaczyński. – Na pewno nie określałbym tego jednak mianem "gangsterstwa". To jest nadmierna przebojowość. Z tego można wyrosnąć.

– Przystępuję do PiS – ogłosił Jacek.

Ale to nie okazało się takie proste. Gdy zadzwonił do Kaczyńskich, okazało się, że Jarosław chce go przyjąć, ale Lech jest przeciwny.

Kurski znalazł się w politycznej próżni.

Na zbity pysk

Odchodząc z ZChN, wypadł z koalicji rządzącej sejmikiem. Marszałek Zarębski odwołał go z funkcji wicemarszałka. Nie obyło się bez awantury. Kurski wszedł na mównicę i przez kwadrans oskarżał swojego szefa.

– W czym przeszkadzam? W tym, że przeciwstawiałem się nieformalnemu układowi, w którym zarząd województwa jest dodatkiem do wytwórni wody gazowanej?!

Żona marszałka Zarębskiego była właścicielką firmy Lonza produkującej napoje.

– W naszym województwie panują rządy rodem z bantustanu, 95 proc. wody mineralnej w urzędzie pochodzi od Lonzy. Przypadek? – pytał Kurski. I rzucał kolejne oskarżenia: – Kredytów województwu udziela ten sam bank, który obsługuje firmę pana Zarębskiego i jego żony. Skądinąd wiem, że firma Lonza ma kłopoty i stara się w tym banku o pożyczkę.

Zarębski się wściekł: – To wszystko kłamstwa – grzmiał z mównicy do Kurskiego. – Jeśli mówisz o Lonzie, to powiem, że żeby tam pracować, potrzebne są kompetencje, a do pracy trzeba przychodzić, a nie tylko przecinać wstęgi. Nigdy nie zabiegałem, żeby sprzedać tych kilka butelek wody mineralnej w urzędzie. To śmieszne, żeby mi coś takiego zarzucać. Każdy z nas ma gdzieś swoje konta, ty też trzymasz gdzieś swoje
pieniądze. I co z tego? Nie stwarzajmy faktów, których nie ma. Jak możesz mieć czelność mówić coś takiego, skoro kilka dni temu groziłeś całej mojej rodzinie, że jeśli cię odwołam ze stanowiska, będziesz ich prześladował!

Rozżalony do dziś Kurski: – Wywalili mnie na zbity pysk. Ale zostawmy to. Było, minęło.

Kilka dni temu Zarębski zadzwonił do Kurskiego. Pogratulował wejścia do parlamentu.

Droga przez PiS do LPR

Kaczyńscy zgodzili się w końcu przyjąć Kurskiego do PiS, ale na fatalnych warunkach. W wyborach samorządowych w 2002 roku miał nie startować.

Ambicja cierpiała. Po cichu umówił się z Romanem Giertychem.

– Sam do niego zadzwoniłem. Bardzo miło zaprosił mnie do LPR. Mogłem kandydować na prezydenta Gdańska. Znów byłem w grze.

W wyborach Kurski zajął co prawda czwarte miejsce, ale znacznie wyprzedził kandydata PiS Grzegorza Strzelczyka. Tego ostatniego pogrążyły ostatecznie plakaty rozwieszone przez "nieznanych sprawców". Widać było na nich, jak głosił podpis, podpitego kandydata PiS w agencji towarzyskiej.

– Nie miałem z tym nic wspólnego – tradycyjnie zapewnia Kurski.

Strzelczyk okaże się jeszcze ważny w jego życiu – ale o tym później.

Na razie koalicja POPiS wygrała wybory w pomorskim sejmiku, ale do uzyskania większości brakowało jej trzech mandatów. Dokładnie tyle zdobyła LPR pod wodzą Kurskiego. POPiS nie chciał z nim rozmawiać, ale nie miał wyjścia. Kurski zażądał dla siebie stanowiska przewodniczącego sejmiku. Kozłowski był już gotów się na to zgodzić, gdy wmieszał się Lech Kaczyński:

– Ta postać jest dla mnie nie do zaakceptowania – mówił. – W polityce są wartości graniczne, a Jacek Kurski te wartości przekroczył. Nie wyobrażam sobie, żeby wszedł do prezydium sejmiku, bo to oznaczałoby, że każde łajdactwo w polityce popłaca.

Na ripostę Kurskiego nie trzeba było długo czekać. Napisał list otwarty: "Po Lechu Wałęsie, Aleksandrze Gudzowatym, warszawskim przechodniu ("spieprzaj, dziadu") dołączyłem do grona osób, które obraża Lech Kaczyński".