Cybermiłość / cybersex….

 tekst: Krystyna Pytlakowska, Jerzy Gomuła  26-11-2005, ostatnia aktualizacja 21-11-2005 11:51

Romanse wirtualne stają się nałogiem. Także dlatego, że są łatwo dostępne. Trudno nawet wyobrazić sobie ludzi, którzy w świecie realnym flirtują z kilkoma, a nawet kilkunastoma osobami, i to w tym samym czasie. Nawet fizycznie nie daliby rady. W sieci wszystko jest możliwe

Fragment książki "Zaczatowani" Krystyny Pytlakowskiej i Jerzego Gomuły, wyd. Santorski & Co

Ona – nick "Kochaneczka", lat 40 (przyznaje się do 36) – chora na cukrzycę, waga około 100 kg przy wzroście 160 cm. Matka 18-latki. Wdowa z małej miejscowości w pobliżu Poznania. Jedna z czołowych uwodzicielek na czacie.

On – nick "Quebec", lat 42 – prawdziwy książę ze starej lwowskiej rodziny, inżynier metalurg, absolwent Politechniki Wrocławskiej. Poliglota władający pięcioma językami. Szczupły blondyn o młodym wyglądzie. Od wielu lat mieszka w Kanadzie.

Kontaktowali się głównie przez wymianę maili i telefonicznie. Przestali wchodzić na czat, ponieważ wystarczało im to, że mieli siebie, ale też i dlatego, że książę jako arystokrata pracujący w kombinacie metalurgicznym miał mało czasu. Drugim powodem była strefowa różnica czasu (12 godzin). Wysyłali do siebie i po dziesięć maili na dobę.

On: Ze wszystkich kobiet, jakie znam, Ty jesteś warta najbardziej miłości. Ale naprawdę nie mogę teraz przyjechać i Cię porwać. Ściskam – Twój Prinz.

Ona: Przytul mnie czule na chwilkę. Dobrze czasami powiedzieć, co się ma na sercu, nieprawdaż?

On: Widzisz, nasza znajomość jest czymś wyjątkowym. To, że zaczepiłaś właśnie mnie, jest przeznaczeniem. Ale mnie nie można ubezwłasnowolnić. Jestem zbyt samodzielny, zbyt wygodny, by nie powiedzieć – egoistyczny. Nie chcę Ci zrobić krzywdy, używając w naszej korespondencji słów, na które czekasz i na które zasługujesz. Nie wiem, jak się dalej potoczy nasza znajomość, ale od początku pragnąłem Cię zobaczyć, dotknąć. Jesteś wspaniałą dziewczyną, kumplem, kochanką i przyjacielem w reality – tak sądzę. Ale nie gniewaj się, nie mogę Ci nic obiecać. Nie mogę Ci powiedzieć, że Cię pokocham, nie mogę obiecać Ci, że będziemy razem…

Ona: Zawsze wiedziałam, że nasza znajomość będzie pełna zakrętów. Co nas w sobie fascynuje? Chyba to, że jesteśmy w wielu miejscach do siebie podobni. A w wielu tak różni. Gdyby mi teraz Ciebie zabrali i możliwość pisania tych maili, byłaby jakaś pustka trudna do zapełnienia. Mimo że jesteś tak daleko, stałeś mi się bliski. Kiedy wyczuwam z Twojej strony oziębienie, zawsze wpadam w panikę, mój Ty Prowokatorze.

On: Miałem sen. Wyszedłem spod prysznica. Dalej nie wiem, co się działo. Doszło do trzech orgazmów. Napisz mi, co było między nami. Proszę o szczegóły Twojego snu. Mam do nich prawo.

Ona: Zmieniasz temat. Przecież wiesz, że te orgazmy są myślowe, a nie cielesne. Dlaczego nie możesz mnie pokochać, skoro tak warta jestem, według Ciebie, miłości?

On: Muszę zebrać się w sobie, żeby Ci to napisać. Lepiej będzie, jeśli nie będziesz miała złudzeń. Postąpiłem jak egoista, pozwalając ci zakochać się we mnie. I nie dając Ci tego samego w zamian. Ale ja jestem bardzo trudnym facetem. Mam niesamowite wymagania, a niestety, mało daję z siebie. Lubię naszą korespondencję. I poświęcam jej dużo czasu, którego mam tak mało. Jednak Twoje prawdziwe uczucie i wierność nie są wynagradzane i to mnie boli. Na pewno ten mail nie sprawi Ci radości, ale mnie jest teraz lżej. Musisz to dobrze przemyśleć. Zaakceptuję każdą Twoją decyzję.

"Kochaneczka" vel "Zagubio ne_Serduszko" nigdy nie odpowiedziała. Dobrze wiedziała, że między nimi była za duża różnica: on – dyrektor dużej zachodniej korporacji metalurgicznej, ona – bezrobotna, mająca zaledwie maturę i chora. Badania wykazały, że ma nieoperacyjnego guza mózgu. Lekarze dają jej trzy-cztery lata życia. Dzięki tym mailom, jak sama mówi: – Mogłam oderwać się na 18 miesięcy od rzeczywistości. I na chwilę uwierzyć, że mogę być szczęśliwa.

Taka znajomość mogła być zawarta tylko w internecie, podobnie jak tylko tam mogła się zdarzyć między nimi ta dziwna bliskość. Gdyby spotkał ją w rzeczywistym świecie, pewnie by nawet nie omiótł spojrzeniem jej niezgrabnej postaci.

Ona romansem wirtualnym chciała zapełnić myśli na tyle, by choć na jakiś czas zapomnieć o trapiących ją lękach. Natomiast książę potrzebował odmiany w kieracie codziennych zajęć, problemów z opieką nad chorą i starą matką oraz prawie dorosłymi już dziećmi. Po rozwodzie czuł się samotny, a jednocześnie nie miał czasu na szukanie nowej partnerki w realnej rzeczywistości. Oboje więc – "Kochaneczka" i "Quebec" – dali sobie to, czego wtedy potrzebowali – pozorną bliskość i złudzenie miłości. Od początku uprawiali tę samą grę, wiedząc, że nie mają szans na spotkanie w realu. Poza tym bez realnego spotkania nie było groźby mezaliansu. A w internecie wszystko jest dozwolone. Jednak po tym romansie "Kochaneczka" czuje się nikomu niepotrzebna. "Quebec" zaspokajał jej potrzebę związku. Interesował się jej sprawami, stanem zdrowia, a nawet zrzucaniem wagi. Czy okazywanie sobie wzajemnych głębokich, romantycznych uczuć w necie, jak robiła to "Kochaneczka", jest przesadą? Właściwie kiedy ludzie spotykają siebie, kiedy miłość wirtualna staje się dla nich prawdziwym związkiem? Czy można kochać wirtualnie mniej lub bardziej naprawdę?

"Anabella" myśli, że już to wie. Kiedy wchodziła na czat cztery lata temu, myślała, że trafiła do bajki. Ona – zwykła rolniczka spod Rzeszowa. Wieczory u sąsiadki, obgadywanie całej wioski, niedziele – kościół, cmentarz i do domu gotować obiad, bo córka przyjechała. I tęskniła. Za czym?

– A za czym się tęskni w necie? – mówi. – Wiadomo, za miłością idealną. U nas na wsi wolnego faceta nie uświadczysz. A ja od 15 lat wdowa. Seksu też czasem się chce.

Kiedy syn namówił ją na kupno komputera, a potem zainstalował w nim Paltalka (program umożliwiający rozmowy na żywo w internecie z wykorzystaniem kamery i głośników), "Anabella" zamieniła się w "Zwinną Kochankę", "Serenadę", "Balansującą Klepkę", "Wielką Miłość", "Namiętniczkę", a później "Umiarkowanie Namiętną". (Ma około 120 nicków, co świadczy o jej sile wyobraźni i chęci ucieczki w coraz to nowe wcielenia). Stała się też "Pamelą Anderson" w miniówie, z talią osy i superzgrabnymi nogami. Ba, sama w to niemal uwierzyła, że nie ma 50 lat, przyciężkawej figury i braków w uzębieniu. Nic dziwnego, że "Richardo" (czyli nasz Rychu) już po trzech dniach pisał, że kocha, ach, jak bardzo kocha, że razem spędzą resztę życia i najdalej za dwie doby wsiądzie w pociąg, aby spotkać się ze swoją ukochaną. Zofia nieraz wyobrażała sobie, że się spotkają, i że on powie: "Jesteś piękna", i że będzie to miłość do końca życia. Bo taki właśnie jest czat – mówi – ludzie wchodzą w pewne role jak w teatrze i stają się sieciowymi aktorami, wczuwając się w wymyślone przez siebie wcielenia i postacie tak, że przestają odróżniać prawdę od iluzji.

Dla "Anabelli&quo
t; komputer i internet stał się prawdziwym oknem na świat. Ucieczką od szarej codzienności pełnej kłopotów. Odkryła tu coś, o czym od młodości zapomniała: że może być adorowana przez mężczyznę. Jej wirtualny partner uwiódł ją słowami, które nie miały pokrycia w uczuciach. Nie przypuszczał, że dla niej będą znaczyć tak dużo. Zresztą oboje mogli kreować siebie, tworząc nierealne wizerunki swojej osoby. Dokonali pewnego eksperymentu w autoprezentacji niezgodnej z prawdą, co wykluczyło możliwość prawdziwego spotkania. Dlatego "Richardo" pewnego dnia zniknął z sieci. Czuł, że już dłużej nie można było odwlekać realnej randki.

"Anna_33" weszła na czat z założeniem, że się zakocha, i to realnie. Dzięki czatowi miała zamiar ułożyć sobie życie. I ułożyła.

– Sieć – powiada – to jedno wielkie biuro matrymonialne lub agencja towarzyska. I nie wierzcie temu, kto twierdzi inaczej. Byłam bardzo chora, po operacji otrzewnej, nie goiła mi się rana na brzuchu. Czułam się brzydka i niekochana, odrażająca wręcz. W dodatku rozstałam się z mężem i mieszkałam z rodzicami, a z ojcem nie mogłam się porozumieć. Podczas kłótni ganiał za mną i matką z siekierą. W tej grozie życia codziennego właśnie na czacie znalazłam ucieczkę w lepszy świat, wytchnienie, adorację przez mężczyzn.
Kiedy „Anna_33” pojawiła się w portalu internetowym Onet w pokoju czatowym „Dla Oldbojów”, nieomal czuć było, jak mężczyźni wciągają brzuchy, poprawiają krawaty i podkoszulki – zaczynał się ogólny flirt towarzyski. A „Meduza_1970” z Nowego Jorku, lat 35, wprost oszalał na jej punkcie i po tygodniu rozmów z nią kupił bilet do Warszawy. Niestety, Anna nie odwzajemniła jego zachwytu: „Wyobraź sobie wielkiego grubasa, w dodatku łysiejącego, wpatrującego się w ciebie jak cielę w malowane wrota. Cały czas ja musiałam »nawijać «, podtrzymywać rozmowę, a on ani be, ani me. I ja miałabym za takiego kogoś wyjść za mąż? Wyjechać z Polski? I być zdana tylko na niego? Nigdy!”.

"Meduza_1970" wrócił do Stanów i potem, wchodząc do sieci, żalił się każdemu, kto chciał go wysłuchać, że dostał kosza, a przecież zapewniłby Annie "życie jak w Madrycie".

Spiętrzany przez wiele dni, tygodni, a nawet miesięcy elektroniczny strumień namiętności zrywa w końcu tamę. Cyberkochankowie decydują się na konfrontację twarzą w twarz, oko w oko w realu – czyli na ryzyko prawdziwego spotkania. Nadchodzi wyznaczony dzień. Na trzy godziny przed spotkaniem przepełnia nas wdzięczność do świata za bliskie szczęście. Na dwie godziny przed czasem żegnamy się w myślach z przyjaciółmi, planując przeprowadzkę do innego miasta albo nawet kraju. Przez ostatnią godzinę drżymy z emocji. Pozostał kwadrans, pięć minut, minuta. Widzimy z ulicy, przez szybę ubranie, które pasuje do opisu "Meduzy". Patrzymy na twarz, oceniamy sposób bycia i odczytujemy wreszcie osobowość w języku, jakim mówi ciało. Nieeee… "Anna_33" ma poczucie, że uciekła z pułapki.

"Niedźwiedzica" nie wie, jak by się zachowała, gdyby stanęła ze swoim ukochanym twarzą w twarz. Od kilku lat przeżywa nieszczęśliwą miłość do pewnego szanowanego biznesmena z Krakowa o nicku "Antonio". Wie jednak, że w rzeczywistości nigdy się nie spotkają.

Przez pierwsze pół roku znajomości byli ze sobą bardzo blisko i w szczegółach poznali swoją anatomię. Nieraz uprawiali cyberseks kamerkowy.

– Ach, jaki on jest cudowny. Taki różowiutki. Mnie też powiedział, że mam piękne piersi. Kocham go. Gdyby tylko zechciał, oddałabym mu się w realu natychmiast.

Lecz "Antonio" ani myśli spotykać się w realu z Magdą – "Niedźwiedzicą" – pomimo trzyletniej wirtualnej znajomości. Ma 55 lat, chory układ krążenia, cierpi na otyłość i pewnie takiego spotkania jego serce by nie wytrzymało. Niech już więc ta miłość burzliwa, pełna kłótni i pogodzeń pozostanie tylko w internecie.

"Niedźwiedzica" wierzy, że nawet za dziesięć lat będzie się spotykać z "Antonio" "na kamerkach". Czuje się jego wirtualną żoną, o czym on zapewne nawet nie wie.

"Anna_33" po kilku miesiącach przeglądania kandydatów w sieci i rozczarowaniu "Meduzą", spotkała Marka, lat 38, wysokiego blondyna i upartego Barana, który oczyścił jej świat z licznych czatowych adoratorów. Pojawił się w jej realnym domu, wynajął mieszkanie, pomógł spakować walizki i już od półtora roku szczęśliwie żyją razem. Przestali wchodzić na czat. Przedtem Anna spędzała na czacie 20 godzin na dobę. Odkąd znalazła to, czego szukała, nie ma już takiej potrzeby.

Statystyki mówią, że jedna trzecia par wirtualnych przechodzi do związków realnych. Ale 99 proc. z nich, niestety, jest nietrwała. A ten procent? Każdy ma nadzieję, że się w nim znajdzie.

"Kaska" (42 lata) i "Portoos" (50 lat) mieli przed sobą wielką szansę na wspólne życie. Ona rozwiedziona, on tuż przed rozwodem. Uczucie między nimi wybuchło nagle i bardzo gwałtownie – na czacie oczywiście. Spędzili razem jedną noc w jednym (wirtualnym) pokoju. Okazało się także, że uwielbiają razem tę samą muzykę, czyli ostry rock, a w rozmowie prywatnej wyszło na jaw, że wiele ich łączy.

Na drugi dzień "Kaskę" dopadło przygnębienie, ponieważ była pewna, że "Portoos" jest związany wirtualnie z jej koleżanką. Na szczęście tamta, nie będąc nim zainteresowana, dała jej swoje błogosławieństwo. Kiedy "Kaska" weszła do niej na priva i wyznała prawie z płaczem: – Zakochałam się w "Portoosie", tylko mnie nie uduś. Co mam robić? – koleżanka pogłaskała ją wirtualnie po głowie, mówiąc: – A bierz go sobie!

Do dziś obie bardzo się przyjaźnią.

I "Portoos", i "Kaska", co jest symptomatyczne dla rodzącego się uczucia w wirtualu, stali się nieosiągalni dla nikogo. Cały czas poświęcali tylko sobie. Przy ich nickach na ich osobistych listach i na liście głównej na Paltalku widniały ciągle ikonki telefonów, co oznaczało, że rozmawiają ze sobą głosowo i w żadnym wypadku nie należy im przeszkadzać. Gadali tak dzień i noc. "Kaska" żaliła się nawet, że "Portoos" (Franek) nic, tylko priv za privem, telefon za telefonem. I chce odciąć ją od wirtualnych znajomych. Ale w gruncie rzeczy była dumna z siły ich uczucia.

Po trzech tygodniach tych słodkich tete-a-tete on przyjechał do niej. Po powrocie zachwycał się:

– Ach, jaka ta "Kaska" śliczna! Ach, jakie ma kształtne cycuszki! Kocham ją, rozwiodę się i zaproszę was (znajomych z Paltalka) na ślub z "Kaską".

I do dziś nie wiadomo właściwie, co się stało, że nie są już razem. Po roku się rozstali. To granica, po której często czar i zauroczenie pryska. Ona obciąża go winą za jego zazdrość i pociąg do kieliszka, on za jej widoczną skłonność do flirtów wirtualnych. Mimo tej "wielkiej miłości" "Kaska" nie zmieniła czatowych nawyków. Ciągle rozmawiała na privach z coraz to nowymi wielbicielami, którzy w pokojach przesyłali jej emotikony z pocałunkami i piosenki.

Nagle "Portoos" przestał się pokazywać w sieci pod swoim nickiem, a "Kaska" od ich wspólnej znajomej dowiedziała się, że wrócił do żony. Przepłakała dwa miesiące, przeszła ostrą depresję. Teraz czuje się wypalona i mówi, że już nigdy nie zaufa żadnemu mężczyźnie w sieci. "Kaska" mieszka w małym, 15-tysięcznym miasteczku, ma dwóch małoletnich synów, ciężko jej samej.


tekst: Krystyna Pytlakowska, Jerzy Gomuła