Spieprzaj dziadu

 Tomasz Kwaśniewski 28-11-2005, ostatnia aktualizacja 25-11-2005 21:09

O oszczędności się nie boję, bo ich nie mam. O pracę też nie drżę, bo znajdę ją za granicą. Ale o Polskę się boję

Karol ma 30 lat, dyplom magistra nauk politycznych Uniwersytetu Warszawskiego i dwa nazwiska. Jedno po matce (polskie), drugie po ojcu (niepolskie). Ale żadnego nie chce zdradzić.

– Nie potrzebuję kłopotów – wyjaśnia.

Karola znalazłem, gdy szukałem autorów walczących z prezydenturą Lecha Kaczyńskiego stron internetowych. Umówiliśmy się w lokalu, w którym prowadzi działalność gospodarczą.

Branży i adresu podać nie mogę. Karol mi zabronił.

– Człowieku, ja się boję o swój biznes. Stronę internetową już dawno przepisałem na kolegę i działam w ukryciu – tłumaczy.

– Boisz się represji? – pytam z niedowierzaniem.

– Kaczyński, walcząc z korupcją w Warszawie, wszędzie wprowadził swoich zaufanych ludzi. A ja wynajmuję lokal od miasta i boję się, że ci nowi urzędnicy, chcąc się wykazać, wymówią mi lokal – odpowiada.

I dodaje: – Pamiętasz słynną historię, kiedy to Kaczyński nawrzeszczał na pielęgniarkę w szpitalu? Tę kobietę potem zwolniono z pracy. Kaczyński,

jego ludzie i ich elektorat są nieobliczalni.

Karol polityką interesuje się już od dawna.

Zaczął w liceum, na lekcjach wychowania obywatelskiego.

– Przynosiliśmy wycinki z gazet i porównywaliśmy, jak piszą o tym samym wydarzeniu. Wtedy odkryłem, że wszystko, czym różnią się opisy, to jest właśnie polityka – wspomina.

Potem studiował i brał udział w kampaniach Unii Wolności. Biegał i rozklejał plakaty.

Ostatnie wybory były pierwszymi, w które zaangażował się jedynie negatywnie.

– Może dlatego, że nie znalazłem swojej partii, swojego kandydata – mówi.

Przed wyborami wykupił domenę internetową z nazwiskiem Kaczyńskiego.

Stronę uruchomił tuż przed pierwszą turą wyborów prezydenckich.

– Cel był prosty – uświadomić ludziom, by nie głosowali na Kaczyńskiego. Dlatego zbieraliśmy informacje o Kaczyńskim i umieszczaliśmy je na stronie. Poza tym chodziliśmy po mieście i przyklejaliśmy na jego plakatach żółte nosy – wspomina ze śmiechem.

Po pierwszej turze wyborów prezydenckich Karol przestał się śmiać. To wtedy się przestraszył i przepisał stronę na jednego ze znajomych. Po drugiej turze był przerażony. Dla rozładowania nerwów zaczął planować emigrację do jednego z ciepłych krajów. Wspólnie ze znajomymi wybrał Portugalię. Ale nie wyjechał.

– Tu jest moje życie – tłumaczy i dodaje, że nie da się przepędzić, że będzie trzymał założoną przez siebie domenę i uzupełniał ją o kolejne wpadki Kaczyńskiego.

– Dlaczego ty go tak nie lubisz? – pytam.

– Nie lubię to za mało powiedziane – mówi Karol i bierze głęboki wdech.

– Ja im nie wierzę…

– Im?

– Tak, bo oni mi się zlewają. Jarosław i Lech są podobni do siebie nie tylko fizycznie, ale i mentalnie. Są jednym. I ja im nie wierzę, bo oni nic nie robią, tylko obiecują, a jak ktoś nic nie robi, to cofa. W Warszawie Lech obiecał obwodnicę – nie wyszło, obiecał bezpieczeństwo – dla mnie jest, jak było, metro się ślimaczy – nie potrafił go przyspieszyć.

Poza tym go nie lubię, bo tworzy podziały i generuje wrogów. A ja jestem za dialogiem. Chodzę do kościoła, ale nie mam nic przeciwko homoseksualistom.

I wreszcie nie mogę Kaczyńskich zrozumieć. Nie mogę pojąć, jak to możliwie, że ludzie, którzy walczyli o demokrację, teraz zakazują Marszu Równości. A jak komuś nie wierzę i go nie rozumiem, to zaczynam się go bać – mówi Karol i opowiada, że Kaczyńscy przypominają mu przyjaciela, z którym kiedyś prowadził biznes.

– Wspólnie ustalaliśmy, co będziemy robić, a potem okazywało się, że on podczas mojej nieobecności podejmował zupełnie inne decyzje. Pytałem, dlaczego tak zrobił, a on, że taka była sytuacja. Nic nie mogłem poradzić, bo zawsze było po fakcie. Ale powoli traciłem zaufanie, aż miarka się przebrała i musieliśmy się rozstać. Na pożegnanie powiedział mi, że bez niego sobie nie poradzę, a pieniędzy, które był mi winny, nie oddał do dziś. I Kaczyńscy są podobni. Na początku gadają o wartościach, a potem, jak przychodzi co do czego, to dogadują się z Lepperem i Rydzykiem.

Boję się o Polskę

Pomarańczowa plastikowa bransoletka na przegubie dłoni to jedyny kolorystyczny akcent w ubiorze Jasia.

– Nazwiska proszę nie wymieniać. Jest także własnością moich rodziców, różnimy się w ocenie ostatnich wydarzeń i mama nie byłaby zachwycona, gdyby ukazało się w prasie – tłumaczy mój rozmówca i poprawia krawat.

Do kompletu Jaś ma jeszcze elegancki garnitur, płaszcz i teczkę.

Strój – jak na 26-latka – może dość poważny, ale nie nazbyt, jeśli weźmie się pod uwagę, że Jaś ma dyplom nauk politycznych jednej z paryskich uczelni, kończy prawo na Uniwersytecie Warszawskim i pracuje w dużej międzynarodowej firmie.

Nazwy Jaś wymieniać nie chce, bo takie zasady go obowiązują. Z tego samego powodu nie chce też zdradzić, czym dokładnie się zajmuje.

Ależ ta bransoletka wali po oczach. Nie mogę oderwać wzroku. Jaś odwija mankiet i podsuwa mi dłoń pod nos.

„Spieprzaj dziadu” – czytam czarny napis zdobiący bransoletkę.

[4 listopada 2002 roku, gdy Lech Kaczyński, wtedy kandydat na prezydenta Warszawy, wyszedł z konferencji prasowej, do jego samochodu podeszło kilku panów z plastikowymi reklamówkami. Dopytywali, co rząd robi dla bezrobotnych. Kaczyński tłumaczył, że jest z opozycji. Mężczyźni nie ustępowali. – Spieprzaj, dziadu! – rzucił wtedy Kaczyński do jednego z nich i trzasnął drzwiami – red.].

– To nie jest akcja polityczna – mówi mocnym głosem Jaś. Mężczyzna przy stoliku obok unosi znad talerza nos i strzyże uchem.

– Ja się nie buntuję – twierdzi Jaś. – Kaczyński został wybrany w powszechnych wyborach i gdy zostanie zaprzysiężony, będzie też moim prezydentem. Ja po prostu jestem totalnie zdegustowany tym, co się teraz dzieje, i daję temu wyraz. I czuję satysfakcję, że robię to w sposób cywilizowany.

Jaś bardzo ciężko przeżył wybory. Gdy usłyszał, że Lech Kaczyński został prezydentem, zaniemówił, a potem zaczął przeklinać. – Tych, którzy mogli coś zmienić, a nie poszli do wyborów.

On sam jest aktywnym człowiekiem.

Na przykład w dzień wyborów rano biegał, potem poszedł do kościoła, po południu odwiedził rodziców, a wieczorem oglądał występ dziewczynek z Lądka Zdroju, na który wcześniej zbierał pieniądze.

Dlatego po wyborach musiał w czynny sposób rozładować złość i frustrację.

Już 25 listopada o godz. 20 wziął udział w akcji typu flash mob. Wraz z kilkudziesięcioma osobami przez kilka minut chodził wokół kolumny Zygmunta w koszulce z napisem „Spieprzaj, dziadu!”.

I wtedy wymyślił te bransoletki. Miały być pomarańczowe, bo to kolor pokojowej kontestacji kojarzący się z rewolucją na Ukrainie, i z napisem „Spieprzaj dziadu!”, bo to adekwatny do sytuacji cytat z wypowiedzi prezydenta elekta.

Jaś szybko ustalił, że takie bransoletki może zamówić w Chinach i jedna będzie kosztować 1,60 zł. Obliczył, że jeśli zrobi 1000 sztuk i będzie je sprzedawał po 5 złotych, to inwestycja zwróci się po sprzedaży 320. Ryzyko było w normie.

– Różnicę w cenie postanowiłem przekazać na warszawskie hospicja – mówi Jaś poważnym tonem. Jak do tej pory bransoletki sprzedają się wyśmienicie.

Wracamy do rozmowy o Kaczyńskich. Jaś ma wszystko dobrze przemyślane.

– Nie lubię instrumentalnego traktowania wartości i symboli, które są mi bliskie. Lech Kaczyński mówi, że jest osobą głęboko wierzącą, ale nie ma w nim pokory. No i posługuje się kłamstwem, bo jak inaczej interpretować moment, gdy w kampanii wyborczej zapytał Tuska, dlaczego tak bardzo nienawidzi niepodległej Polski – Jaś aż sapie z oburzenia. – Ta wypowiedź obraża mnie bezpośrednio, bo ja głosowałem na Tuska.

Przed wyborami marzyło mu się, że powstanie nowa Polska, z której znikną układy i populizm, a ruszy gospodarka, powstaną ułatwienia dla firm i przejrzysty system podatkowy.

– Tymczasem widać, że jedyne, co się teraz odbywa, to kształtowanie społeczeństwa roszczeniowego. Bo o to chodzi w becikowym.

– Jasiu, czy ty się boisz? – pytam.

– O oszczędności się nie boję, bo ich nie mam. O pracę też nie drżę, bo znajdę ją za granicą. Ale o Polskę się boję, bo trudno się nie bać, gdy minister finansów postuluje zwiększenie deficytu budżetowego.

– Wyjedziesz z kraju? – pytam.

– Mam świetny zawód. Na Zachodzie mógłbym z łatwością znaleźć pracę. I to lepiej płatną. Ale nie zrobię tego. Doradzam zagranicznym firmom, jak funkcjonować w Polsce. Dzięki takim jak ja kolejne firmy inwestują tu pieniądze. Moja praca to mój patriotyzm. Przeczekam.

Boję się o siebie

W pół godziny po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich Michał (18-letni maturzysta z Kołobrzegu) wspólnie ze znajomymi stworzył stronę w internecie – www.wyprowadzamsie.go.pl.

Napisali odezwę: „Kaczyńskiej Polsce mówimy nie. Wpisuj się na listę, jeśli chcesz uciec z kaczorlandii razem z nami”.

W ciągu kilku dni pojawiło się prawie 2 tysiące wpisów z całej Polski.

Zapytałem wtedy Michała, dlaczego założył stronę.

– Czułem się zawiedziony i zdenerwowany. Nie kląłem, nie rzucałem przedmiotami, tylko postanowiłem to odreagować. Ta strona to miał być żart.

– Coś jeszcze zamierzasz zrobić w ramach odreagowania? – zapytałem.

– Myślę o wstąpieniu do młodzieżówki Platformy Obywatelskiej – zadeklarował wtedy Michał.

Dziś na stronie www.wyprowadzamsie.go.pl wpisują się głównie młodzi

ludzie w wieku od 14. do 22. roku życia.

Dzwonię do Michała miesiąc po wyborach.

– Zamykasz stronę? – pytam.

– Coraz mniej mi jest do śmiechu – mówi. – Ostatnio znalazłem w internecie informację, że jednemu z antykaczyńskich portali grożono pozwem sądowym za obrażanie urzędu prezydenta. To jest ograniczanie wolności słowa.

– Boisz się?

– Jeśli dostanę takie pismo, to natychmiast zamknę stronę. Ale mam nadzieję, że to nie jest prawda, bo jeśli tak, to strasznie się zrobiło.

Boję się bojówek Giertycha

Wieczór przy stacji metra Centrum. Tuż przed 20.00 na placu przed wejściem do metra gromadzi się coraz więcej młodych ludzi. Niektórzy trzymają białe kartki.

W grupce stoi mężczyzna i dziewczyna. Mężczyzna ma pod pachą sporej wielkości rulon. Czasem ktoś do niego podchodzi, a on rozwija rulon i wręcza białą kartkę A3. Podchodzę.

– Chcesz kartkę? – pyta mężczyzna. Ma na imię Krzysztof, 37 lat, jest socjologiem i wykłada w Kolegium Nauk Społecznych i Administracji przy Politechnice Warszawskiej. Prowadzi tam ćwiczenia z negocjacji i rozwiązywania konfliktów.

Rozwijam kartkę i czytam wydrukowany wielkimi literami napis „Spieprzaj, dziadu”.

Zegar Pałacu Kultury wskazuje godzinę 20.00.

Krzysztof dmucha w gwizdek i rozpoczyna akcję typu flesh mob. W jednej chwili w górę podnoszą się ręce kilkudziesięciu osób. Każda trzyma kartkę z napisem „Spieprzaj, dziadu”. Gwizdy, krzyki, piski. Przechodnie są zaskoczeni. Niektórzy się uśmiechają.

Kasia (26 lat, absolwentka anglistyki, lesbijka i przyjaciółka Krzyśka) mruga do mnie okiem i uśmiecha się szeroko. – Niech nam Kaczka naczka – mówi.

Po pięciu minutach wszyscy chowają kartki.

– Przez cytat z wypowiedzi prezydenta elekta, który trzymam w ręku, wyrażam smutek, żal, frustrację, ale też to, że się nie zgadzam i się nie poddaję – mówi Krzysiek.

Kasia opowiada, że to nie pierwsza taka akcja. – I nie ostatnia – zapowiada.

Od flash mobu przy stacji metra Centrum minęło kilka tygodni. Teraz spotykamy się w knajpce w pobliżu Uniwersytetu Warszawskiego. Oprócz Krzyśka i Kaśki jest z nami Magda (24 lata, studentka dziennikarstwa, prywatnie dziewczyna Kaśki).

Pytam, czy wciąż czują złość, frustrację i lęk.

Próbują żartować. Opowiadają kawał o tym, że ostatnio w Polsce doszło do rewolucji w świecie zwierząt, bo kaczka jest prezydentem, wszyscy słuchają lisa, a lew siedzi w więzieniu.

– A tak poważnie? – pytam.

Krzysztof: – Jestem przerażony. Boję się, że Kaczyńscy wespół z Lepperem i Giertychem zmienią konstytucję. Boję się, że zaostrzą prawo o stowarzyszeniach, dzięki czemu będzie łatwiej rozwiązywać stowarzyszenia gejowskie. Wiesz, ja prowadzę w Lambdzie telefon zaufania, rozmawiam z rodzicami gejów, którzy się ujawnili. Traktuję to jak pracę u podstaw i nie chcę tego stracić.

Kasia: – Po Paradzie Równości, która jednak przeszła ulicami Warszawy, miałam poczucie, że zrobiliśmy ogromny krok naprzód. Cieszyłam się, że ludzie zobaczyli, że nam nie zależy na demonstrowaniu seksualności, że nam naprawdę chodzi o równość płci, kobiet i mężczyzn, ludzi starszych i młodszych. A potem okazało się, że 54 procent społeczeństwa uważa, że zakaz parady był słuszny, i poczułam się jak dopchnięta do ściany. To boli i rodzi obawę o przyszłość.

Magda: – Boję się, że po wyborach ludzie poczuli przyzwolenie do mówienia i robienia przykrych rzeczy. Teraz już nie muszą się miarkować, bo najwyższa władza mówi językiem podobnym do nich. Boję się jedynie słusznej ideologii i bojówek Giertycha.

W niedzielę 21 listopada Krzysztof przysyła mi SMS-a:

„Po Poznaniu wiesz już, czego się obawialiśmy. Właśnie tego. Nie myślałem, że tak szybko zobaczę, czym jest

IV RP”.

Boję się, że nie będzie dla mnie miejsca

Do Michała (23 lata, student informatyki, pracownik firmy informatycznej) trafiłem, gdy szukałem ludzi, którzy zrobili sobie koszulkę z napisem „Spieprzaj, dziadu”.

W jednym z punktów, który robi koszulki na życzenie, okazało się, że ktoś mailem coś takiego zamówił.

Właściciel sklepu podał mi maila do zleceniodawcy. Napisałem.

– Widzę, że niewiele może się już w mieście ukryć. Mam nadzieję, że nowy prezydent nie powoła nowej komisji śledczej ds. pojawiających się koszulek – odpisał Michał.

Spotkaliśmy się w kawiarni. Pijemy kawę, ja jem rogalika i rozmawiamy.

Michał jest bardzo sympatyczny. Dużo się uśmiecha. Ubrany jest w bluzę i bojówki.

Okazuje się, że dziś jest już właścicielem dwóch koszulek.

Pierwsza maksymalistyczna: żółta kaczka wpisana w koło i przekreślona. Obok napis „Spieprzaj, dziadu”.

Druga minimalistyczna: na brązowo–kremowej koszulce, na wysokości klatki piersiowej, idzie biały pasek, który delikatnie przechodzi w kaczkę i napis „Spieprzaj, dziadu”.

– Koszt jednej 49 złotych. Chcesz projekt? Mogę przesłać – mówi Michał.

– Od dawna jesteś taki zaangażowany? – pytam.

– Zawsze miałem uczulenie na komuchów – mówi Michał, a potem opowiada o babci, która była zesłana do najdalszego Kazachstanu, i o wujku, który urodził się w Archangielsku.

– Babcia przeszła gehennę, bo nie chciała się wyrzec katolicyzmu. Ja też jestem katolikiem – deklaruje Michał. I dodaje, że dla niego najważniejsza jest wolność, sz
czerość i godność. Tego wszystkiego nauczyła go babcia.

– Dziś boję się, że Kaczyńscy ograniczą wolność. Zakaz parady równości to najlepszy tego wyraz. Ja też jestem przeciw aborcji, legalizacji małżeństw homoseksualnych, ale uważam, że nikomu nie wolno zabronić wypowiadania własnych poglądów. Dlatego mówię: „Spieprzaj, dziadu”. I obiecuję, że mimo iż na poprzedniej Paradzie Równości nie byłem, to teraz pójdę. Kurczę! Ja mam do nich taką antypatię, że nie mogę – Michał aż się zapowietrza od złości.

– Ale za co ty ich tak nie lubisz? – pytam.

– Jeździsz Marymoncką? – zaperza się Michał. – Jak można tak zostawić miasto. Od lat tam kopią, bo ten bąbel nie potrafił dopilnować, by skończyć robotę. Miało być