Szkolne przemyślenia…

Siedzę sobie na zajęciach prowadzonych przez jakiegoś dziadka w poprzedniej epoki, któremu sie wydaje że jego przedmiot jest najważniejszy na świecie. Zajęcia są nudne jak flaki w olejem. Do tego są to dwa wykłady po 1,5 godziny pod rząd. Nie powinno sie tak układać planu. Studenci na pewno nie są w stanie już na drugim wykładzie chłonąć wiedzy. Następuje w wielkim skupieniu studiowanie ruchu wskazówek zegara. Ziewanie, gadanie itp. Do tego pukan jesteśmy w małej sali, która jest przynajmiej o połowę za mała. Duszno, smutno i nudno. Ale niedługo sie skończy ta udręką i będzie pół godziny przerwy. Paranoją jest forma zaliczenia przedmiotu. Trzeba napisać referat o czymkolwiek związanym z przedmiotem. Kolejne płodzenie broszur, które nie są nikomu potrzebne. Nikt ich nigdy nie przeczyta, nawet ten co będzie sprawdzał. Bo przecież nie jest możliwe przeczytanie 100 prac po 20-35 stron. Oczywiście przy optymistycznym założeniu że ma sie tylko 100 studentów. No ale jeśli ktoś pali w piecu to na troszkę rozpalki na zimę. Troszkę mnie irytuje to w naszym systemie kształcenia, że zazwyczaj robimy rzeczy bezsensowne i nieżyciowe i nikomu niepotrzebne. Potem wychodzą absolwenci którzy potrafią tylko przepisywac z gotowych materiałów, ale nie posiadają umiejętności pracy twórczej i samodzielnej. Dlaczego tak jest? Wydaje mi sie że dlatego że większości wykładowców z tzw starej kadry nie chce sie zmienić swoich nawyków nauczania opartych na odwalaniu pańszczyzny i braniu za to kasy. W końcu doczekałem sie przerwy. Następny wykład za godzinę. Czasami sie zastanawiam nad sensem studiowania w naszym pięknym kraju. Nie neguje sensu posiadania wiedzy, ale czy ta wiedza wtłaczana w nasze umysły na jakiś sens? Jaki jest stopień jej przydatności? Na pewno inaczej patrzą na to osoby mające jakąś praktykę zawodową, a inaczej młodzież zaraz po liceum. Co jest ważniejsze: książkowa wiedza czy praktyka?
Siedzę sobie teraz w samochodzie czekając na kolejny wykład. Szkoda, że uczelnia nie posiada jakiegoś swojego przyjemnego patio czy innego ogródka gdzie by można bylo sobie spokojnie posiedzieć. A tak to siedzę sobie i pisze ta notatkę w komórce. Później ją wyśle sobie mailem, zeby mna opublikować z domu na blogu. Swoją droga powinna być możliwość publikowania na blogu za pomocą maila. Bardzo by to mogło ułatwić życie.
Więc siedzę sobie, weźciam smrody miasta. Obserwuje okolicznych żuli. To jak sie poruszają, jak sie pozdrawiają. Co noszą w siatkach – zazwyczaj są to wina bo nic innego nie jest go do zycia potrzebne. Zastanawiam sie kim byli zanim sie stoczyli. A może całe ich życie tak wyglądało? A może kiedyś byli kimś ważnym tylko życie go sie tak potoczyło? Wychodzą z bramy z pusta butelka tylko po to zeby za chwilę wrócić z pełną. Jedni są lepiej ubrani inni obdarci. Ale jedni i drudzy piją te same tanie wina. Co chwila dla kontrastu przechodzą ulica obok żuli piękne studentki. Studentki, które czując powiew wiosny na swoim ciele odsłaniają to ciało tak mocno jak tylko sie da. Dzięki temu świat nie jest tylko żulowaty. Jest piękny pięknem kobiet i wiosny. Bo to kobiety i ich ubiór i wdzięki sprawiają że doskonale widać wiosnę.