Rozjechani przez walca drogowego…

Wczoraj mieliśmy dziwny dzień. Po pracy wpadłem do domu, zabrałem Krzysia i Żonkę i pojechaliśmy do moich rodziców. Tam Krzyś przeszedł pod kuratelę dziadków a ja z Żonką zapakowaliśmy psa do bagażnika (spokojnie – mamy kombi) i pojechaliśmy do weterynarza, zeby obejrzał jej chore uszy.
Niestety jazda samochodem była na tyle traumatyczna, że Plama wytworzyła pewien śmierdzący produkt w bagażniku. Smród był tak przeokrutny, że ledwo dojechaliśmy na miejsce. Całe szczęście, że zdarzyło sie to w drugiej połowie trasy…
Na miejscu mieliśmy więcej szczęścia. Weszliśmy normalnie z marszu. W poczekalni nie było nikogo. Nie do uwierzenia, biorąc pod uwagę, ze w sobotę czekaliśmy jakieś 2,5 godziny. Pewnie wszyscy poszli groby sprzątać 🙂

Wróciliśmy do dziadków. Mając taki nadmiar czasu, zostawiliśmy psa i dywanik z bagażnika i pojechaliśmy do Lidla na zakupy.
Wieczorem wróciliśmy z Krzysiem do domu. Byliśmy tak masakrycznie zmęczeni, ze prawie słanialiśmy się na nogach. Zero sił. Nic nam się nie chciało. Heroizmem było to, że zrobiliśmy cokolwiek do jedzenia na kolacje…
Całe szczęście, ze Krzyś w miarę sprawnie poszedł spać. My już po 22 byliśmy w łóżku. Wieczorem byliśmy tak masakrycznie zmęczeni, że nie wypiłem piwa pszenicznego, które sobie kupiłem w Lidlu, a na które miałem ochotę. Jednak bałem się, ze po pierwszym łyku mógłbym stracić przytomność.
Dzisiaj spaliśmy tak mocno, że nie słyszeliśmy jak dzwonił budzik na karmienie Krzysia. Pewnie zadzwonił, ja go wyłączyłem przez sen. Dobrze, że słyszeliśmy budzik budzący mnie do pracy…
Ciekawe jak będzie dzisiaj i ciekawe co nas wczoraj tak wykończyło…
Może to wszystko przez Plame ???