Schody, schody, schody…

Dwa stopnie do przodu, jeden do tyłu. Następne dwa do przodu i trzy do tyłu. I w ten sposób znów jesteś w punkcie wyjścia… No chyba, ze po drodze noga Ci się ześlizgnie i spadniesz jeszcze jeden schodek do tyłu. Wtedy jesteś o jeden stopień dalej niż zaczynałeś… I tak non stop bez perspektyw, że uda Ci się w końcu wdrapać na szczyt.

Ale jakby nie patrzeć i tak cały czas pod górkę…

Ale po kolei.

Końcówka ubiegłego roku upłynęła pod znakiem pojawiającego się u Krzysia naczyniaczka. Dziad urósł sobie na policzku po lewej stronie od ust. Pediatra kazał czekać i obserwować. Nic z tym nie robić. Niestety Krzyś go nie posłuchał i pewnego dnia podczas zabawy polała się krew. Naczyniak został uszkodzony. Od tamtej pory był uszkadzany regularnie a my załatwialiśmy jakąś drogę do jego eksterminacji. Udało się. W styczniu Krzyś został zakwalifikowany do krioterapii, czyli wymrożenia naczyniaka. Niestety zabieg musiał być przeprowadzony w znieczuleniu ogólnym. Oczywiście to nie dało zadowalających rezultatów. Zabieg trzeba było powtórzyć. I znów szpital, znów narkoza, znów na stół. Jednak tym razem lekarz, który się opiekował Krzysiem i operował, podjął szybką decyzję i wkroczył w temat na ostro, czyli lancetem. Naczyniak został wycięty. Dzisiaj idę z Krzysiem na zdjęcie ostatniego z dwóch szwów.
Ale, żeby nie było tak lekko to dodatkowo w zeszłym tygodniu sie wszyscy poprzeziębialiśmy. Łącznie z Krzysiem. Krzysiowi katar przeszedł, ale został jeszcze kaszel. Do tego w zeszłym tygodniu miał dosyć spore kłopoty ze spaniem w nocy, dzięki temu chodzimy jak zombie (zwłaszcza Żonka). A żeby tego wszystkiego było mało to jeszcze idą mu zęby – 3 na raz. A przynajmniej trzech udało nam sie doliczyć, niewykluczone, ze idzie mu ich więcej…

Więc tak to wygląda. Jak nie urok to sraczka, którą nota bene już też przerabialiśmy.

Zobaczymy co będzie dzisiaj. Mam nadzieję, że uda się ostatecznie rozsznurować te szwy…

Całe szczęście, ze chociaż apetyt mu dopisuje co widać na załączonym filmie…