Jak przetrwaliśmy kwarantannę.

W chwili kiedy to piszę, kwarantanna jest już prawie poza nami. Jeszcze tylko kilka godzin dzieli nas do godziny „0”, kiedy to staniemy się wolnymi ludźmi (chociaż formalnie nigdy nie byliśmy ograniczeni).
Wydawałoby się, że kwarantanna fajna sprawa, można odpocząć, można nadrobić różne inne zaległe sprawy.
Niestety nie jest tak do końca.

Co było najgorsze? Wydaje się, że najgorszą sprawą jest świadomość bycia zamkniętym. Zakazu opuszczenia swojego mieszkania. To chyba najbardziej odcisnęło piętno na mojej psychice.
Braki w zaopatrzeniu, świadomość, że skończą się cytryny, cukier, mleko czy piwo i nie możesz po prostu wyjść z domu i uzupełnić zapasów, czy zwyczajnie pójść do sąsiadki i pożyczyć szklankę cukru. We wszystkim jesteśmy zależni od kogoś i to też w ograniczonym zakresie.

Fajnie można nadrobić jakieś zaległości domowe. Np powiesić półkę. Ale zaraz, brakuje kołka. Niestety Nie można po niego skoczyć do sklepu czy marketu budowlanego.
Upiekłbym ciasto ze śliwkami… Ale nie mam śliwek. Wsadziłbym pomidory do słoików. Ale mam mało pomidorów i wolałbym je spożyć do śniadania… Zróbmy sobie pastę jajeczną. OK, ale jak zrobimy to jajek zabraknie na sobotę na jajecznicę. Usiądziemy sobie i obejrzymy Derby Łodzi. Co prawda nie jestem kibicem piłkarskim, ale taaaaki mecz. Kurcze, ani piwa, ani chipsów… Nawet głupich paluszków brak.
Zewsząd ograniczenia.

Wspaniałą za to rzeczą było to, że okazało się, ze wokół nas jest sporo dobrych ludzi. I tych bliżej i tych dalej. Dzięki nich nie zmarliśmy z głodu. Dzięki nim wiedzieliśmy, że są ludzie, których możemy o coś poprosić. Dzięki mieliśmy wsparcie psychiczne.

DZIĘUJEMY

Na koniec powiem jedno. Mam nadzieję, że następnej kwarantanny nie będzie.