Permanentna Inwigilacja.

Onet cytuje Tygodnik Powszechny: 

Licencja na podglądanie
Organy ścigania nielegalnie śledzą nas w sieci
Burza w Niemczech: rząd w Berlinie przyznał, że od dwóch lat tamtejsze tajne służby przeszukują przez internet komputery obywateli. Bez nakazu, bez wiedzy inwigilowanych i nawet bez konkretnych podejrzeń. Czy podobnie postępują polskie organa ścigania i służby specjalne? Zebraliśmy dość poszlak, żeby stwierdzić: tak. Z tą różnicą, że w Niemczech się o tym ostro dyskutuje. W Polsce nie.

Aż się gazociąg w spodniach otwiera…

Coś dla tych, co męcza swoje auto gazem, tak jak ja i tak jak ja narzekają na jego jakość…

Gaz bez kontroli


Na stacji benzynowej mogą wlać Ci do baku dowolną mieszankę LPG. I tak nikt nie zbada jej jakości.

 

Auto Mariana Rudzika odmówiło jazdy po tankowaniu na stacji LPG w Kruszynie. Policja wysłała wniosek do Państwowej Inspekcji Handlowej, ale jakość gazu nie będzie zbadana. Ani na tej stacji, ani na żadnej innej w Polsce.

 

– Zatankowałem, przejechałem 500 m i auto stanęło – opowiada Marian Rudzik. Zaraz po nim na stacji LPG zatankował Rafał Trawiński i  400 km do domu musiał przejechać na benzynie, bo instalacja gazowa przestała działać.

 

Na stację przyjechał jej właściciel. On także zatankował auto i historia się powtórzyła. Po pięciu godzinach na tej samej stacji Marian Rudzik napełnił gazem zbiornik swojego drugiego auta, by udowodnić wadliwość gazu. Ono również się zepsuło.Fot. Maciej Pobocha

 

– Stacje powinny być kontrolowane choćby po to, żeby klienci nie musieli tracić czasu w warsztatach na naprawach samochodów – mówi Marian Rudzik. – Gdy spuściłem z baku gaz, w zbiorniku była woda. Czyszczenie instalacji będzie kosztowało 150 zł, wymiana parownika – 300 zł. Instalacja gazowa ma trzy miesiące, była w pełni sprawna.

 

Trawiński i Rudzik chcieli pieniędzy na naprawę instalacji od właściciela stacji albo dostawcy gazu. Nic nie dostaną.

 

– To był gaz z nowej dostawy. Zatankowano nim tylko te trzy auta – tłumaczy Andrzej Różnicki, właściciel stacji. Po zajściach wstrzymał sprzedaż gazu, ale po kilku godzinach znów zaczął go sprzedawać. Kolejnych reklamacji już nie było.

 

Policja nie wie, komu i jakie postawi zarzuty. Na pewno skieruje sprawę do Państwowej Inspekcji Handlowej, choć to działanie jest z góry skazane na niepowodzenie. Paliwo na stacji Różnickiego nie zostanie zbadane.

 

Bezradna inspekcja

 

– Nie kontrolujemy jakości gazu LPG, bo nie ma norm określających parametry gazu – mówi Iwona Kozak-Matysiak z jeleniogórskiej delegatury PIH.

 

Jak dowiedzieliśmy się w Głównym Inspektoracie PIH, nie ma przepisów pozwalających na kontrole jakości gazu. – Nie możemy nic zrobić – rozkłada ręce Mariusz Świerczyński z wydziału kontroli paliw PIH. Inspektorzy czekają na nowelizację ustawy o systemie monitorowania i kontrolowania paliw i biopaliw ciekłych. A Kancelaria Sejmu informuje, że prac nad ustawą jeszcze nie rozpoczęto.

 

Norma widmo

 

Od 1993 roku, kiedy w Polsce pojawiły się pierwsze auta na gaz, w prawie nie zapisano norm określających parametry gazu do instalacji samochodowych LPG. Stosowanie istniejących polskich norm jest dobrowolne: to wyłącznie dokumenty techniczne.

 

Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów wielokrotnie apelował w Ministerstwie Gospodarki o wydanie odpowiedniego rozporządzenia. – Kilka lat temu przeprowadziliśmy pilotażową akcję kontroli LPG – wspomina Dariusz Łomowski z UOKiK. – Zebraliśmy bezwartościowe dane, bo nie ma wzorca, do którego moglibyśmy porównać zawartość składników w badanym gazie.

 

Winni na Wiejskiej

 

Brak norm dotyczących LPG w prawie to zaniedbanie parlamentarzystów, którzy przez 13 lat nie zajęli się tym problemem.

 

– Dziwi mnie, że nikt nie zwrócił uwagi na to, że jakość sprzedawanego gazu nie może być sprawdzana – mówi Jerzy Szmajdziński, poseł SLD. I obiecuje: – Poproszę o opinie prawników i zastanowimy się, w której ustawie powinien znaleźć się odpowiedni zapis. Jeśli potrzebna będzie inicjatywa ustawodawcza, to trzeba ją rozpocząć. – To wielkie niedopatrzenie – dodaje Tadeusz Lewandowski, senator PiS-u. – Wystosuję oświadczenie na ten temat i sprawa ruszy z miejsca. Skontaktuję się z przedstawicielami rządu. Trzeba się tym szybko zająć.

 

Gdzie i jak szukać pomocy

 

Najważniejsze, żebyśmy mieli dowody na to, że auto zepsuło się z powodu gazu (można to sprawdzić w stacji kontroli pojazdów). Musimy zachować rachunek ze stacji, w której tankowaliśmy. Kolejnym krokiem są mediacje – próbujemy załatwić problem polubownie. O pomoc możemy się zwrócić do rzecznika praw konsumenta. Jeżeli to nie da efektu, kierujemy sprawę do sądu – mówi Anna Juszczyszyn-Sroka, powiatowy rzecznik praw konsumentów w Wałbrzychu

 

Jak kombinują?

 

Jeżeli tuż po zatankowaniu i przełączeniu samochodu z benzyny na LPG auto traci wigor, a silnik dostaje czkawki i gaśnie, to w większości wypadków winne są złe proporcje propanu i butanu w mieszance. Proporcje są tak zmieniane, by koszt uzyskania mieszanki był jak najmniejszy (butan jest tańszy od propanu). Zdarza się, że mieszanka zawiera zaledwie 20 procent propanu, co najmniej o połowę za mało.

 

Skład procentowy propanu i butanu w gazie na stacjach LPG jest różny i tak naprawdę kierowcy nie wiedzą, co tankują. A proporcje mieszanki bezpośrednio wpływają na zużycie autogazu. Zimą stosunek mieszanki propanu do butanu powinien wynosić 60:40, latem odwrotnie. Stosowanie niemal czystego propanu powoduje zwiększone zużycie LPG, a zawyżona domieszka tańszego butanu może sprawiać kłopoty w niskich temperaturach.

 

Legniczanin zaatakuje w Strasburgu

 

– Mam wrażenie, że lobby paliwowe blokuje powstanie niezbędnego aktu prawnego – mówi legniczanin Wiesław Buń. – Dzięki temu mogą sprzedawać marne paliwo i nikt nie ma możliwości jego sprawdzenia.

 

Buń rozpoczął walkę, gdy zapłacił ponad 4 tys. zł za remont silnika. Poprosił PIH o skontrolowanie gazu. Usłyszał, że to niemożliwe, bo nie ma aktu prawnego określającego jego parametry. Inspektorzy poradzili mu, by napełnił bak i zawiózł go do Instytutu Nafty i Gazu w Krakowie. Nie zrobił tego, bo musiałby zapłacić 1000 zł.

 

Legniczanin pisał do prezydenta RP, do byłego i obecnego premiera. Domagał się stworzenia aktu prawnego określającego skład i jakość gazów napędzających silniki. – Jacek Piechota, były minister gospodarki, zapewniał, że projekt nowelizacji ustawy wejdzie pod obrady Sejmu w trzecim kwartale 2005 roku – mówi Buń. – I nic. Skieruję skargę do trybunału w Strasburgu.

Autor: (ZYG)

Mama na Paradzie Równości

Jest 19 listopada ubiegłego roku, Marsz Równości w Poznaniu. – Mama mówiła mi, że na pewno nie przyjdzie, bo nie znosi takich demonstracji. Jestem na Marszu i nagle telefon: mama… I krzyczy: Gdzie jesteś, córeczko?!

Mama: Z Aśką bardzo się różnimy. Ale to moja córka. Nie mamy wpływu na to, co robią nasze dorosłe dzieci. Obojętnie, co byśmy chcieli, to niczego nie zmieni. Jedyne, co mogę zrobić, to być blisko niej. Na pewno 'to’ jest dla mnie trudne… Nigdy nie spodziewałam się, że tak jest, będzie z Aśką… Różnimy się. Ale to nie zmienia mojej miłości do niej.

Zakochałam się. Ale to jest kobieta

Jak to u Was było? Powiedziałaś mamie, że masz dziewczynę, czy mama sama się domyśliła?

Asia: Powiedziałam. Musiałam powiedzieć. Nasze relacje zawsze były oparte na szczerości. Od razu wiedziałam, że powiem, bo głupio bym się czuła, gdybym miała kombinować. Ale oczywiście, jak to ja, nie wybrałam chyba dobrego momentu…

Jak to było?

Asia: Jakieś dwa lata temu.

Mama: Już prawie trzy.

Asia: Śmieszna sytuacja. Mama była w Zakopanem. Ja dojechałam z Krakowa, gdzie studiowałam, ale już na następny dzień umówiłam się z moją dziewczyną, że też do nas przyjedzie. Miała z nami zamieszkać. Wiedziałam, że muszę powiedzieć, kim ona jest. No i powiedziałam. Tylko że zaraz przyjechała Magda.

Aż się wierzyć nie chce…

To wszystko działo się w Łodzi…

Sen o białych najkach

(…)Stało się w sierpniu zeszłego roku, po meczu. ŁKS grał sparing. Przemek wyszedł ze stadionu. Rzucił kumplom "to na ra" i poszedł w swoją stronę. Nie zauważył, że idzie za nim dwóch kiboli ze Śląska. Na początku nie poczuł też noża. Ostrze weszło miękko między piąty a szósty krąg piersiowy kręgosłupa. Przecięło rdzeń kręgowy i przebiło prawe płuco.

Gdyby nóż uderzył centymetr wyżej, odbiłby się od kości i nie wyrządziłby wielkiej krzywdy.

Ale nóż trafił dokładnie tam, gdzie trzeba. Przemek padł twarzą na chodnik. Nie mógł się ruszyć, słyszał tylko śmiech uciekających kiboli.

Cały czas był przytomny. Ucieszył się, że nie było z nim Karoliny. Słyszał też lekarzy z pogotowia: – Ten, to już nie pobryka – komentowali.

Przemek jest sparaliżowany od piersi w dół. Dziś patrzy ze zdziwieniem na swoje bezwładne nogi. Są mu już właściwie niepotrzebne, tylko przeszkadzają. Ostatnio nawet włosy z nich wypadły.(…)

(…)Przemek domu już nie miał, mama właśnie złożyła do sądu wniosek, że go nie chce. (…) Niech Przemek gnije gdzie indziej.(…)

(…)Sam czuł, że śmierdzi

Karetka stała trzy kwadranse pod szpitalem, Przemek leżał na noszach w izbie przyjęć. A lekarze kombinowali, co zrobić, żeby chłopiec trafił gdzie indziej. Wszystko słyszał, nic nie mówił. Doktor Rokicki z pogotowia powiedział twardo: – Nie odjadę, póki nie znajdziecie mu miejsca. Znalazło się w końcu w Centrum Zdrowia Matki Polki.

Podobno własnego smrodu się nie czuje, ale Przemek przyznaje, że też czuł. I, że robiło mu się od niego niedobrze. Prof. Andrzej Chilarski, ordynator oddziału chirurgii dziecięcej CZMP pamięta, że do izolatki Przemka nie można było wejść, trzeba się było zmuszać: – Muchy padały.

A Przemek był o krok od śmierci.

W ciągu kilku dni mógł zginąć od zakażenia krwi, które już rozgrzało jego ciało do 40 stopni Celsjusza. Profesor nie zapomni też widoku dziur w biodrach Przemka, przypominały fantomy na lekcjach anatomii, z widocznymi mięśniami i ścięgnami. (…)

(…)Przemek wraca do życia, a profesor wciąż zadaje sobie pytanie: – Jak można było do tego dopuścić? I drugie, ważniejsze: – Czy Przemek dalej będzie gnił?

Reszta artykułu TUTAJ

DODA vs. MANDARYNA

 Robert Sankowski 10-12-2005, ostatnia aktualizacja 08-12-2005 12:22

Gdy opadną polityczne emocje, naród znów zacznie się ekscytować tym, co dla niego naprawdę ważne i interesujące – życiem zawodowym i prywatnym Dody i Mandaryny

Mandaryna występuje w Sopocie. Kończy śpiewać, ale publiczność domaga się bisu. Potem drugiego, trzeciego i tak w kółko. Zmęczona Mandaryna w końcu nie wytrzymuje: „Kochani, ja już dłużej nie mogę śpiewać”. Na co publiczność: „Śpiewaj, aż się w końcu nauczysz”.

To najokrutniejszy z wielu dowcipów o Mandarynie.

Kawałów o Dodzie na razie nie ma. Jest za to bohaterką przyśpiewek piłkarskich kibiców. Tych, którzy dopingują drużyny niebędące w najlepszych układach z krakowską Wisłą, gdzie na bramce gra mąż Dody Radek Majdan. Żadna z tych pieśni nie nadaje się do zacytowania. Doda jest też obiektem bardziej wyrafinowanej zabawy. Została jedną z dyżurnych postaci parodiowanych w emitowanym przez TVN show Szymona Majewskiego.

Jeśli komuś nie odpowiada poziom takich dowodów popularności, są też bardziej wyważone. W ubiegłym roku Mandaryna zwyciężyła w rankingu miesięcznika „Press” na najpopularniejszą postać polskiej prasy. Zestawienie sporządzano na podstawie częstotliwości pojawiania się zdjęć osób na okładkach pism.

Doda – również w ubiegłym roku – zajęła drugie miejsce wśród Polek najczęściej wyszukiwanych w internecie. Wyprzedziła ją tylko Joanna Brodzik. Niewykluczone, że na koniec roku ta klasyfikacja się zmieni. Na korzyść Dody oczywiście.

Dwie śpiewające blondynki zawładnęły masową wyobraźnią Polaków. Należą do najbardziej rozpoznawalnych postaci naszej popkultury. Jak udało się to dziewczynom, którym jeszcze niedawno większość krytyków odmawiała – a część wciąż odmawia – jakichkolwiek talentów? Jaki jest przepis na polską gwiazdę Anno Domini 2005?

Żona swojego męża

Marta Mandrykiewicz-Wiśniewska. Dla przyjaciół, ostatnio też dla fanów – Mandaryna. Ma 28 lat. Tańczy od dziecka. W szkole podstawowej została członkinią zespołu Krajki. Jako nastolatka nagrała dwie piosenki. Z zespołem tańca sportowego 7 Coma 7 zdobyła mistrzostwo Polski w tańcu hip-hop. Z wykształcenia animatorka kultury. Ukończyła Szkołę Projektowania i Reklamy na Wydziale Aktorskim w Łodzi. Uczy się aktorstwa w studium prowadzonym przez Halinę i Jana Machulskich.

Zawodową karierę zawdzięcza Michałowi Wiśniewskiemu i zespołowi Ich Troje. Jeszcze zanim się pobrali, była tancerką w grupie baletowej towarzyszącej jego zespołowi. Już jako samodzielny choreograf przygotowywała układy na koncerty zespołu i występy baletu w TVN-owskim reality show o liderze Ich Troje „Jestem, jaki jestem”.

To w jednym z odcinków tego programu zrobiła mężowi niespodziankę – zaśpiewała dla niego własną wersję wiekowego przeboju country „Stand By Your Man”. Zachęcona występem postanowiła spróbować kariery wokalnej. Wiśniewski wspierał ją od początku. Wbrew własnej wytwórni płytowej. – Nie uwierzyłam od razu w Martę Wiśniewską – przyznała w wywiadzie dla „Gali” dyrektor działu marketingu Universal Music Polska Katarzyna Kanclerz. – Mówiliśmy mu: „Słuchaj, rozumiemy, że kochasz żonę, ale to chyba nie wyjdzie”. Michał był uparty. Z pomocą Magic Records powstał album „Mandaryna.com”.

Longplay zostaje złotą płytą. Mandaryna awansuje na królową polskiej muzyki dance. Jej piosenki zrealizowane przez niemieckich producentów nieźle radzą sobie w Austrii, Czechach czy Hiszpanii. Marta gra koncerty, występuje w dyskotekach, przygotowuje drugą płytę, jest na fali.

Załamanie nadchodzi nieoczekiwanie. Afera z nagraniem jej „śpiewu” w internecie, nieudana próba występu na żywo w Sopocie, relacjonowany nieomal codziennie przez tabloidy kryzys jej związku z Wiśniewskim. Druga płyta Mandaryny „Mandarynkowy sen” idzie w dół na listach przebojów. W zestawieniu sprzedaży OLIS, uważanym za najbardziej wiarygodną listę w Polsce, zajmowała co prawda pierwsze miejsce, ale po dziesięciu tygodniach na rynku na dobre znikła z pierwszej „pięćdziesiątki”. Czy Mandaryna – jak większość gwiazdek stylu dance – będzie bohaterką tylko dwóch sezonów?

Rockowy elf

Od zawsze była taka. A w każdym razie na pewno była taka, gdy pięć lat temu pojawiła się w zespole Virgin. Miała 16 lat. Dorota Rabczewska. Powszechnie znana jako Doda Elektroda. Urodzona w Ciechanowie. Ojciec były sportowiec, matka urzędniczka. Do zespołu trafiła z castingu. Pokonała sto innych kandydatek. Poleciła ją Elżbieta Zapendowska, znana nie tylko z „Idola”, ale głównie z lekcji śpiewu, których udzielała wielu polskim gwiazdom. – Jest taka jedna wariatka – powiedziała muzykom grupy. – Kompletny odpał, po prostu kosmos, ale ma najlepszy, najsilniejszy wokal, jaki słyszałam.

– Jestem zaprogramowana na sukces – mówi o sobie Doda. Zanim trafiła do Virgin, śpiewała w musicalu „Metro”. Potem już jako wokalistka grupy była bohaterką polsatowskiego reality show „Bar”. Studiowała psychologię, ale rzuciła ją, by być bliżej nowej miłości, piłkarza Radosława Majdana. Para szybko została ochrzczona polskim odpowiednikiem Victorii i Davida Beckhamów. Na początku roku w tajemnicy przed mediami Doda i Radek wzięli ślub. Doda nie chce opowiadać o samej uroczystości, ale chętnie chwali się wykonaną ze złota i platyny obrączką.

Mówi o sobie, że jest elfem. Oraz czarownicą. Wciąż czuje się dzieckiem. Ale bywa też ostrą dziewczyną. Jest autorką wielu bon motów. Najsłynniejszy? „Bardzo kocham Radzia i generalnie wszystko inne lata mi koło dupy”.

Także dla niej Sopot okazał się przełomem i chwilą próby. Chociaż grupie zarzucano, że jedzie na festiwal z piosenką, która jest plagiatem przeboju Bryana Adamsa, Virgin wygrał w plebiscycie publiczności, a Doda udowodniła, że ma kawał głosu. Album „Ficca” – z sopockim przebojem „Znak pokoju” – co prawda zadebiutował na liście OLIS zaledwie na 31. miejscu, ale po paru tygodniach wspiął się na pozycję trzecią.

Konfrontacja

Prasa kolorowa uwielbia konfrontować je ze sobą. Sugerować rywalizację. Ale współpracujące z nimi osoby podkreślają, że to dwie zupełnie różne osobowości. Doda jest stanowcza, zdeterminowana, sama kieruje swoimi poczynaniami. – Jest bardzo konkretną kobietą, która stawia sobie wyraźne cele i konsekwentnie do nich dąży – mówi menedżer Virgin Maciej Durczak.

Mandaryna uchodzi za spokojną dziewczynę, która raczej nie podejmuje decyzji. W wywiadach mówi, że uczyła się show-biznesu, obserwując męża. Jest bardziej produktem niż samodzielną kreacją. – Mandaryna stawia na show wizualny – mówi Durczak, który przez rok pracował także z Wiśniewską, a zna ją dużo dłużej jako menedżer zespołu Ich Troje. – Repertuar Mandaryny jest zamawiany przez jej wytwórnię płytową u obcych autorów. Twórczość Virgin jest autorska. Kompozycje są Tomka Luberta, a teksty pisze Doda.

Wspólna szefowa

Mandaryna i Doda nagrywają dla tej samej firmy płytowej – Universal Music Polska. No i mają tę samą „szefową” – Katarzynę Kanclerz. W polskim show-biznesie to ważna postać. Na początku lat 90. współtworzyła sukcesy Izabelin Studio, które przekształciło się w polski oddział Universalu. Pod jej okiem rozwijały się kariery Kasi Kowalskiej, Edyty Bartosiewicz, grupy Hey.

Z tą ostatnią podpisała kontrakt, gdy zespół miał w repertuarze zaledwie kilka piosenek. Grupa odniosła gigantyczny sukces, jej pierwsze płyty sprzedawały się w kilkusettysięcznych nakładach. Współpraca zakończyła się jednak sporem o kwestie artystyczne i o pieniądze. Środowisko muzyczne się podzie
liło. Niektórzy brali stronę Heya, inni wytwórni. – Artyści często mają o coś pretensje – mówił kilka miesięcy temu w dyskusji o polskim show-biznesie w Radiu Tok FM Zbigniew Hołdys. – A przecież wystarczy tylko czytać uważnie podpisywane kontrakty.

Katarzyna Kanclerz bywała już nazywana i „żelazną damą”, i „szarą eminencją” polskiej rozrywki. Mawiano o niej, że potrafi wypromować każdego wykonawcę. Ma na koncie kilka wielkich sukcesów. Ma i parę wpadek (np. w połowie lat 90. stawiała na zespół Firebirds, który okazał się klapą). Uchodzi za osobę, która umie pracować nawet z najtrudniejszymi artystami. To przecież dla Universalu nagrywają Michał Wiśniewski i Ich Troje. Teraz największymi gwiazdami Kanclerz są Doda i Mandaryna.

Stąd między innymi wzięły się pogłoski o animozjach między wokalistkami. – Medialnie to może być pomocne, ale głównie dla piszącej o wykreowanym konflikcie prasy – mówi Kanclerz pytana, czy taka rywalizacja może być pożywką dla marketingowych zabiegów wytwórni. – Dla firmy to jedynie dyskomfort w pracy z artystkami, które na co dzień muszą wkładać zbyt dużo energii w dystansowanie się od tej wirtualnej wojny.

Kanclerz zapewnia, że równoległy sukces wokalistek z tej samej stajni to nie kłopot: – Wytwórnia musi radzić sobie i promocyjnie, i marketingowo również w obliczu zetknięcia się bardzo silnych i konkurujących ze sobą osobowości.

Inaczej widzi to Durczak, który uważa, że Universal faworyzował Mandarynę. – Zespołem Virgin wytwórnia, z którą mają kontrakt od pięciu lat, zainteresowała się dopiero tuż przed festiwalem w Sopocie, gdy okazało się, że sukces jest w zasięgu ręki.

Jedno jest pewne – festiwal w Sopocie był cezurą dla obu blond gwiazdek. Nie tylko wywrócił do góry nogami ich notowania u publiczności, ale też zweryfikował podejście ludzi odpowiedzialnych za ich karierę. – Postawił firmę Universal w podobnie trudnej sytuacji z zespołem Virgin i Mandaryną jak Macieja Durczaka z zespołami Virgin i Łzy [Durczak jest menedżerem obu grup – red.] – mówi Kanclerz. – On przyjechał na festiwal ze swoim faworytem, jakim były Łzy, a wyjechał z nową gwiazdą, jaką stał się Virgin. Firma Universal promowała podczas festiwalu najnowszy album Mandaryny i nieoczekiwanie stanęła przed koniecznością przyspieszenia premiery Virgin.

Śpiący Kopciuszek

Sukces Dody i Mandaryny to nie tylko marketing. Obie realizują popkulturowe archetypy. I robią to – świadomie bądź nie – znakomicie. Mandaryna to połączenie mitu Kopciuszka i dziewczyny z sąsiedztwa. Konsekwentnie tandetna i kiczowata (żywa lalka Barbie – podsumowała ją „Marie Claire”) brnie w wizerunek dziewczyny z dyskoteki, która odniosła sukces. – Moi fani chcą zobaczyć spektakl z piórami i cekinami. A ja ich szanuję i daję im to, czego oczekują – mówi.

Realizowała marzenia na oczach milionów widzów. W programie „Jestem, jaki jestem” znosiła ekscesy Wiśniewskiego. Wytrwała przy nim i spotkała ją za to nagroda. Para wzięła bajkowy ślub za kręgiem polarnym (relacjonowany przez kolorową prasę). Kopciuszek został księżniczką.

Nagrała płytę, zrobiła karierę, a mimo to nie zaniedbała rodziny. – Gram tylko w weekendy, resztę czasu poświęcam rodzinie – deklarowała „Tinie”. I dodaje, że zrezygnowałaby ze śpiewania, gdyby rodzina miała na tym ucierpieć. W tę bajkę znakomicie wpisuje się choroba Mandaryny, która drugą ciążę przypłaciła cukrzycą. Oto prawdziwe poświęcenie dla macierzyństwa! Udowadnia też, że przykładna matka może być atrakcyjną kobietą. Powiększyła sobie biust. Wzięła udział w mocno erotycznej sesji dla magazynu „CKM”.

Nie zaszkodził jej nawet małżeński kryzys. Bezwzględne na ogół tabloidy wzięły jej stronę. – To przez męża płakała w Sopocie – wołał „Fakt”, gdy po występie Mandaryna na oczach widzów zalała się łzami. „Super Express” drukował oświadczenia Wiśniewskiego, który o małżeński kryzys oskarżał nie Martę, lecz Katarzynę Kanclerz. – Wiśniewski powinien się zastanowić, skąd to wszystko się bierze – skomentowała to Kanclerz w jednym z wywiadów. – Z chmur czy z jego domu. Normalnie facet kupuje w tak kryzysowej sytuacji kwiaty, klęka przed ukochaną. Ale robi to w zaciszu domowym, a nie w świetle jupiterów.

Fiona z „Playboya”

Doda, jeśli jest postacią z bajki, to wywróconej do góry nogami. Trochę jak księżniczka Fiona ze „Shreka”, co to nie potrzebuje księcia do obrony, bo sama potrafi nieźle przyłożyć. Albo wojownicza księżniczka Xena.

Świadoma siebie, szokująca zachowaniem i niewyparzonym językiem. Bohaterka nowych czasów. Miała już trzy sesje w „CKM”, rozebrała się w najnowszym „Playboyu”. Za to w przeciwieństwie do Mandaryny utrzymuje, że nagła zmiana rozmiaru jej piersi to efekt naturalnych zabiegów. „Radzio masował, to urosły” – mówi w „Gali”.

Jak to się robi w Ameryce

W dużej mierze Doda i Mandaryna są produktem wszechogarniającego kultu celebrities. Wielu są znane głównie z tego, że są znane. To oczywiście nie polski wynalazek. Łatwo znaleźć dla nich światowe odpowiedniki. Mandaryna ma coś z plastikowych starletek pokroju Britney Spears, coś z gwiazd country miary Dolly Parton. Niby odległa, oszałamiająca na scenie wymyślnymi kostiumami, ale tak naprawdę swojska, zwyczajna i bliska. Doda to mieszanka Madonny i rockowych dziewczyn z lat 80. – Lity Ford czy Joan Jett. Wyrazista, zdeterminowana i nieobliczalna.

Obowiązujące w show-biznesie schematy przyniosły sukces niejednemu wykonawcy. Tyle że w świecie anglosaskiego show-biznesu, gdzie rządzą gigantyczne pieniądze, na taki sukces pracuje latami sztab ludzi. Britney Spears czy Christina Aguilera były przygotowywane do roli gwiazdy od dziecka. Inwestycja milionów dolarów w promocję debiutantki to operacja zbyt poważna, aby pozostawić ją szczęśliwemu losowi. Kampanie promocyjne są poprzedzone badaniami marketingowymi, które sprawdzają, czy na dany „produkt” jest zapotrzebowanie. Gdy na przykład scena muzyczna w Stanach nasyciła się uroczymi blondyneczkami, do akcji weszła pomyślana jako odtrutka pseudopunkowa Avril Lavigne. I to zadziałało.

Działa też cała machina gwiazdorska. Celebrities wydają setki tysięcy dolarów na armie współpracowników. Jennifer Lopez ma nie tylko własnego fryzjera czy makijażystkę, ale też osobistą stylistkę brwi. Nawet wieszaki na ubrania zamawia w specjalnej firmie, która wykonuje je z odpowiednio dobranego metalu i polerowanego drewna.

Na tym tle polskie gwiazdki nie wypadają nawet blado. Ale być może właśnie to pomaga w sukcesie na lokalnym rynku. Mogą bywać plastikowe i kiczowate, ale tutaj nie tylko śpiewająca zawsze na żywo Doda, lecz nawet korzystająca z playbacku i roniąca po występie łzy rozpaczy Mandaryna wypadają czasem prawdziwie. I to jest ich siła.

Zaczyna się…. Okazuje się, że JPII nie miał tylko przyjaciół…

Protesty przeciwko beatyfikacji Jana Pawła II

 

IAR, pi 05-12-2005, ostatnia aktualizacja 05-12-2005 17:47

Dwunastu teologów przeciwnych beatyfikacji Jana Pawła Drugiego ogłosiło listę zarzutów pod adresem polskiego papieża. Ich zdaniem powinny one uniemożliwić wyniesienie go na ołtarze

Wśród autorów dokumentu są głównie Hiszpanie i Włosi, między innymi znani kościelni dysydenci.

Lista zarzutów jest długa, ale jak twierdzą jej twórcy "niewyczerpująca". Ich zdaniem pontyfikat Jana Pawła Drugiego oznaczał marginalizację przedstawicieli tak zwanej teologii wyzwolenia, umocnienie się konserwatywnego stosunku Kościoła do płciowości, zachowanie celibatu księży i odsunięcie kobiet od urzędów kościelnych. Jednocześnie – uważają teologowie – Watykan tolerował zbrodnie dyktatorów w Ameryce Południowej i uczestniczył w podejrzanych operacjach finansowych.

Autorzy listy podkreślają, że fakty te należałoby wziąć pod uwagę w procesie beatyfikacyjnym polskiego papieża.

WOŚP daje a ludzie tego nie szanują…

Zaginęła kamera kupiona przez WOŚP

 Adam Czerwiński, współpraca Dorota Matyjasik Radio Łódź 05-12-2005 , ostatnia aktualizacja 04-12-2005 19:20

Z łódzkiego szpitala zginął prezent od Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy – urządzenie warte 130 tys. zł. – Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek zginał sprzęt kupiony przez Orkiestrę – mówi Lidia Owsiak z WOŚP.

Urządzenia gorączkowo szukają pracownicy łódzkiego szpitala ortopedycznego im. Radlińskiego. Po drogim aparacie nie ma śladu nawet w szpitalnej dokumentacji. Chodzi o kamerę termowizyjną – urządzenie do wykrywania wad postawy u dzieci. W 2002 roku kupiła ją Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy i przekazała do Kliniki Rehabilitacji w szpitalu im. Radlińskiego.

Przez jakiś czas o kamerze było głośno – w szkołach badano nią dzieci, a o wynikach informowały media. Kiedy kasa chorych przestała płacić za badania, słuch o termokamerze zaginął.

Ostatnio o urządzeniu przypomnieli sobie pracownicy szpitala im. Radlińskiego. Bezskutecznie przeszukano całą lecznicę. Jak mówi Robert Karczewski, od kilku tygodni kierujący szpitalem, nie znaleziono żadnego dokumentu potwierdzającego, by kamera została wpisana do szpitalnego inwentarza. A to znaczy, że nigdy mogło jej tam nie być!

Dr Jolanta Kujawa od początku roku kieruje Kliniką Rehabilitacji w szpitalu im. Radlińskiego: – Od tego czasu nie widziałam jej, nie znalazłam też śladu w dokumentach.

Jedyny ślad po kamerze termowizyjnej zachował się w WOŚP. Z protokołu wynika, że urządzenie odebrał prof. Mirosław Janiszewski.

Prof. Janiszewski: – Kamera powinna być w szpitalu. Ostatni raz widziałem ją tam rok temu. Osobiście nią nie operowałem. Robili to asystenci. Co się z nią działo? Nie wiem. Przecież jestem profesorem medycyny, a nie magazynierem.

Postanowiliśmy sami poszukać zaginionego urządzenia. Ustaliliśmy, że oprócz szpitala im. Radlińskiego badania termokamerą prowadzi Centrum Laseroterapii Politechniki Łódzkiej. Sprawdziliśmy – urządzenia PŁ to inne aparaty. Jak mówi dr Peszyński do celów medycznych w Łodzi używane są tylko jego kamery i urządzenie przekazane przez WOŚP do szpitala Radlińskiego.

Jest jeszcze jedna instytucja, która prowadzi w Łodzi diagnostykę termowizyjną. To prywatna przychodnia Intermedicus. Jej właścicielem jest dr Anna Błaszczyk, lekarz ze szpitala im. Radlińskiego, a kierownikiem prof. Janiszewski. Sprawdziliśmy, że w przychodni bez trudu można umówić się na badanie termowizyjne kręgosłupa za pomocą termokamery. Cena: 50 zł. Z Intermedicus można też umówić się na badania kamerą w szkołach. Za każde dziecko trzeba zapłacić 5 zł.

Dr Peszyński, szef Centrum Laseroterapii PŁ zapewnia, że nie współpracował z przychodnią i nie wypożyczał jej kamery. Skąd zatem Intermedicus ma kamerę?

Dr Anna Błaszczyk: – Brałam sprzęt z kilku miejsc. Nie mam upoważnienia właścicieli, by podać ich dane.

Poprosiliśmy dr Błaszczyk, by pokazała nam jakiś dokument, który mógłby potwierdzić fakt wypożyczenia kamery do badań z innych ośrodków. Odmówiła.

Lidia Owsiak z WOŚP: – Nie było dotąd takiej sytuacji, by sprzęt kupiony przez Orkiestrę zginął bez śladu. W sprawie kamery termowizyjnej czekamy na wyjaśnienia dyrektora łódzkiego szpitala. Na pewno tej sprawy nie zostawimy.

Łódź Kaliska

Dworzec Łódź Kaliska straszy

 Monika Gałązka 05-12-2005 , ostatnia aktualizacja 05-12-2005 17:37

Nieczytelny plan miasta, zniszczone tablice informacyjne, bród, smród i ciemności. Tak wita Łódź podróżnych, którzy wysiadają na dworcu Łódź Kaliska. To zasługa i kolei, i miasta.

Której drogi by podróżny nie wybrał, zawsze czeka go niemiła niespodzianka. Jeśli zdecyduje się wyjść z peronu na miasto przez główny budynek dworca widzi upstrzone gołębimi odchodami ławki i bezdomnych. Nawet jeśli jest głodny, dworcowy bar omija z daleka. Jeśli jednak zaryzykuje i zdecyduje się coś zjeść, szybko ucieka. Bezdomni podchodzą i proszą albo żądają, by się z nimi podzielić. Kiedy podróżny wyjdzie z budynku, po prawej stronie mija tablicę ze zdjęciami Łodzi. Za dużo na niej nie zobaczy, bo większość z nich jest zniszczonych. Po lewej stronie mija tablicę informacyjną. Jest na niej plan miasta i schemat linii tramwajowych – niestety, od dawna nieczytelny. Kiedy podróżny do niej podejdzie, wyraźnie zobaczy za to coś innego – tuż za tablicą jest wnęka w murze zawalona śmieciami. Wydobywający się z niej zapach nie pozwala nawet najbardziej ciekawskim na dłuższe obserwacje.

Podróżny może wybrać jeszcze inną drogę – zejść z peronu do przejścia podziemnego, które wyprowadzi go „na miasto”. Niestety i to wyjście nie jest godne polecenia. Panują w nim egipskie ciemności, a po tablicach informacyjnych pozostało wspomnienie. Z niewielu ocalonych fragmentów można się dowiedzieć, że w Łodzi jest al. Unii i Teofilów, ale gdzie dokładnie – już niestety nie. – Zawsze myślałem, że syf na dworcach bierze się z tego, że są stare – mówi Darek, czytelnik „Gazety”. – Jednak Dworzec Kaliski został ukończony w połowie lat 90. Co sobie pomyśli podróżny, chcący obejrzeć plan miasta, a przypadkiem, bo nie przeoczy tego widoku, zobaczy nieczystości i poczuje zapach ekskrementów? Przecież można wnękę zamurować albo zamknąć ją w inny sposób. Większość ludzi zapewne przyzwyczaiła się już do nie działających drzwi automatycznych, rusztowania wewnątrz hali i wszechobecnych kupek po ptaszkach. Czy Łódź musi być sprowadzona do kolejowego zaścianka?

Na dworcu jest nie tylko brudno, ale też niebezpiecznie. – Kiedy kończymy pracę o godz. 22, boimy się wychodzić – mówi ekspedientka z dworcowego kiosku. – Prosiliśmy o dodatkowe kontrole Służby Ochrony Kolei i o patrole strażników miejskich. Efekt jest taki, że po każdej interwencji ochrona jest wzmożona, ale po kilku dniach sytuacja wraca do normy.

Dworzec Łódź Kaliska od maja jest zarządzany przez spółkę Dworce Kolejowe, która powstała po to, by przejąć dochodowe (czyli te, z których korzysta najwięcej pasażerów) dworce w całej Polsce i poprawić ich standard. – Łódź Kaliska rzeczywiście nie napawa dumą, to efekt wieloletnich zaniedbań – przyznaje Danuta Małecka, z-ca dyr. oddziału Dworce Kolejowe. – Do końca grudnia naprawimy instalację elektryczną i zwiększymy ilość punktów świetlnych. Wzmocnimy też nadzór nad pracą firmy sprzątającej i najprawdopodobniej wynajmiemy firmę ochroniarską. Mamy nadzieję, że te działania poprawią wizerunek dworca.

Kaja się też Urząd Miasta Łodzi, który odpowiada za tablice informacyjne stojące przed wejściem do budynku. – Tablice zostaną odnowione do końca stycznia. Planujemy też umieszczenie dodatkowych plansz informacyjnych w środku – zapewniła Justyna Jedlińska, z-ca dyr. wydziału promocji UMŁ.