Pingwiny z Madagaskaru – recenzja.

W piątek z synem i ze znajomymi wybraliśmy się do kina na „Pingwiny z Madagaskaru”. Krzyś miał obiecane, że pójdziemy w dniu premiery do kina. Obiecywałem mu to coś na przełomie wiosny i lata jak tylko pierwsze zwiastuny filmu pokazywały się w kinach. Nie było więc wyjścia. Swoją drogą ciekawe, dlaczego Cinema City możliwość rezerwacji przez Internet na premierę, udostępniła dopiero na 3 dni przed.
Wybraliśmy seans o 19:50, wszak nasz syn to juz prawie dosrosłe dziecko ;-). Sala kinowa była prawie pełna. 85% widowni stanowili dorośli. Może to kwestia godziny seansu, a moze tego jak pingwiny sa lubiane własnie przez dorosłych.
Tutaj uwaga – w dalszej części będę delikatnie sojlerował.
Film ciekawy, momentami śmieszny z wartką akcją. Sporo gagów zrozumiałych tylko dla dorosłych (Sorry taki mamy klimat). Jak zazwyczaj rewelacyjnie zrobiony polski dubbing. To bezapelacyjnie jest coś co znacznie podnosi wartości filmów animowanych z tzw zachodu. Niestety czegoś mi brakowało.
Pingwiny w wersji pełnometrażowej straciły coś z wersji serialowej. Niby były śmieszne, niby takie same jednak…
Na pewno ogromnym wręcz minusem jest brak Króla Juliana, który się pokazuje tylko w ostatniej minucie filmu. Może to znacznie spiłowało pazur filmowi?
Tak czy inaczej mimo tego film nie jest zły i na pewno polecam wybranie się do kina i obejrzenie go zwłaszcza z potomkiem. To że sala kinowa wypełniona dorosłymi raz po raz zaśmiewała się, świadczy o tym, że nie mamy do czynienia z polską komedią romantyczną, tylko z filmem, który jest śmieszny. Może nie Oskarowy, niemniej jednak warty polecenia.