Sierżanty rowerowe – czy to w ogóle działa?

Tytuł troszkę prowokacyjny. Może zacznę o tym na początku co to jest sierżant. Sierżant rowerowy, to taki piktogram wymalowany na jezdni. Na piktogramie mamy wymalowany rower, a nad nim dwa „daszki” czy też strzałki zgodne z kierunkiem ruchu. Przypomina swoim symbolem pagony sierżanta, stąd nazwa. Znak ten ma tylko i wyłącznie funkcje informacyjne. Ma informować kierowców o tym, ze na tej drodze jest duże prawdopodobieństwo pojawienia się roweru. Ma na celu uzmysłowienie, że warto temu rowerowi, a w zasadzie rowerzyście jeśli nie ułatwić przejazdu, to przynajmniej go celowo nie utrudniać. Dodatkowo pokazuje rowerzystom, ze ich miejsce jest na jezdni. Nie ma żadnych skutków typu zapewnienie miejsca na jezdni, określenie pierwszeństwa itp. 

Sierżant Rowerowy.

Ale do rzeczy. Nasz łódzki ZDiT zrobił niespodziankę i nikogo nie informując o tym, zlecił namalowanie w kilku miejscach w Łodzi tychże „znaków”. No właśnie znaków? Czy zwykłych obrazków na asfalcie? Przecież nie mają żadnych skutków prawnych. Podobnie jak tabliczka informacyjna T-27 popularna „Agatka”. 

Wiele osób narzekało, ze znaki sa wymalowane zbyt gęsto. Jak oglądałem zdjęcia publikowane na FB, to też miałem takie wrażenie. Jednak zupełnie zmieniłem zdanie, kiedy się przejechałem rowerem wzdłuż ulic Zielonej i Narutowicza. Według mnie na żywo wcale nie jest zbyt gęsto. A co najważniejsze, to to, ze chyba znaki odnoszą skutek. Kiedy tamtędy jechałem, to miałem wrażenie, że większość kierowców jedzie tak, żebym miał spokojnie miejsce na przejazd. Podobnie ustawia się na czerwonym świetle. Nawet wyprzedzają tak jakoś z odległością zbliżona do przepisowej. Czyżby sierżanty aż tak bardzo działały na wyobraźnię? Jeśli tak to poproszę całe miasto nimi pokryć. 

Zapraszam do obejrzenia filmiku z przejazdu. Sami oceńcie, czy moje odczucia mogą być prawdziwe.