Gniew. Zygmunt Miłoszewski

GniewGniew to ostatnie już spotkanie z prokuratorem Szackim. Po rewelacyjnych częściach „Uwikłanie” i „Ziarno Prawdy” jest to część ostatnia i moim zdaniem najsłabsza. Może to kwestia mojego uprzedzenia, ale czytało mi sie to dosyć ciężko. Nie podobał mi się wątek przewodni przemocy domowej. Cały czas nie mogłem się oprzeć wrażeniu, ze jest to zagranie pod publiczkę. Wrzucenie do poczytnej powieści bardzo nośnego tematu, spowoduje, że powieść stanie się jeszcze poczytniejsza. Zaznaczam, że to jest tylko i wyłącznie moje subiektywne odczucie i zdanie na jego podstawie uformowane. Może ja po prostu jestem na to uczulony? Podobnie nie podobał mi się w Millenium wątek wplecenia prblematyki Human Trafficking. Tylko, ze tam było to moim zdaniem zrobione bardziej delikatnie i nie stanowiło głównej osi akcji.
Poza tym książka jest niezła, aczkolwiek mocno zaskakująca i to niekoniecznie tak jakbyśmy sobie tego życzyli. Autor postanawia odrobinę (nawet chyba ciut więcej niż odrobinę) odkryształować Szackiego. Spowodowało to, że książkę zakończyłem czytać z niesmakiem. Tak bardzo nie podobało mi się jej zakończenie.
Tym razem akcja książki dzieje się w Olsztynie. Mieście, które zapamiętałem ze swoich służbowych wizyt tam, w dokładnie ten sam sposób, w jaki przedstawił to Miłoszewski. Zimne i nieprzyjazne. Pamiętam, że to co mi najbardziej zapadło w pamięć, to to, że zimą piesi mają tam przechlapane. I to czasem dosłownie. W wielu miejscach nikt sobie nie zajmuje głowy tym, żeby odgarnąć śnieg na chodniku. Efekt tego był taki, ze niejednokrotnie idąc do hotelu lub z hotelu, brodziłem w śniegu do łydek i dochodziłem na miejsce z mokrymi nogawkami.
Wracając do książki. Autor postanowił się pożegnać z Szackim w dosyć nietypowy sposób. Co prawda zostawił sobie jeszcze delikatną furtkę ku temu, żeby do niego powrócić, ale nie wiem, czy będzie chcial z tej furtki skorzystać.
Reasumując ja mam żal do Miłoszewskiego że trylogię zakończył w ten sposób. Moim zdaniem Szacki zasłużył na lepsze potraktowanie.
Co do reszty fabuły, to uważam, że została napisana bez żadnych zarzutów. Wręcz rewelacyjnie. Cały czas od początku do końca książka trzyma w napięciu. Gdyby nie przemoc domowa i sposób zakończenia, dałbym lepszą ocenę. Niestety te dwie rzeczy zepsuły mi zbyt dużo przyjemności wynikającej z obcowania z tą książką.

OCENA 6/10 pkt

Ziarno Prawdy. Zygmunt Miłoszewski

Ziarno_Prawdy_tnPo książkę sięgnąłem zarz po przeczytaniu Uwikłania, które mi dało niesamowitego kopa do czytania książek tego autora. Książka znów jest świetnie napisana. Świetnie wymyślona fabuła. Idealnie wybrany zabieg zagrania na nutkach patriotycznych i antysemickich. W dodatku nie mamy do czynienia z jednym zdarzeniem, które rozwiązujemy przez całą książkę, ale z całą serią wydarzeń, które są nam dozowane w traksie czytania.
Podobnie jak w poprzedniej części rozwiązanie nie jest oczywiste i do ostatniej chwili trzyma nas w napięciu. Szczerze mówiąc czytając książkę sam podejrzewałem kilka postaci, które się okazały później nieskazitelnymi. No może prawie nieskazitelnymi… Fajnie jest też pokazane poprzez postać głównego bohatera, że kryzys wieku średniego u faceta to nie tylko seks i uganianie się za małolatami. Czasami jest to wręcz przeciwnie. Tęsknota za ciepłem i partnerstwem w związku. W związku w którym seks oczywiście jest obecny, ale stanowi tylko tło. Co prawda nierozerwale ale tło.
Dodatkowym atutem powieści jest też samo pokazanie Sandomierza. Miasto jest pokazane obiektywnie przez kogoś kto tam nie mieszkał, tylko tam przyjechał. Oczywiście obiektywnie na swój sposób. Niemniej jednak na tyle zachęcająco, żeby wywrzeć na mnie chęć pojechania tam na jakiś weekend kiedyś w przyszłości. Oczywiście ogromny plus za to, że akcja nie toczy się w Warszawie, Krakowie czy innym wielkim polskim mieście.
Książkę czytało się bardzo dobrze i lekko. Z chęcią sięgając po jej lekturę. Zwroty akcji są na pewno na tyle ciekawe żeby nie znużyć czytelnika. Zdecydowanie polecam.

Niestety filmu jeszcze nie oglądałem.

OCENA 8/10 pkt

Uwikłanie. Zygmunt Miłoszewski

UwiklanieDo książki zasiadłem po przeczytaniu „Domofonu„, który mnie niesamowicie wciagnął. Generalnie nie zawiodłem się. Co prawda sam początek troszkę powoli wciąga, ale później czułem się jak w bagnie. Im więcej ruchów i czasu, tym bardziej się zapadałem. Skończyło się podobnie jak przy „Domofonie„. Czytałem do późna w nocy, do chwili kiedy oczy same mi się praktycznie zamknęły.
Bardzo spodobała mi się nietuzinkowa fabuła. Świetnie prowadzona narracja, trzymająca prawie do samego końca zagadkę do rozwiązania. Sprytnie odciagająca uwagę czytającego od rozwiązania, dzięki czemu rozwiązanie staje sie wielkim zaskoczeniem. Ciekawym jest też pozostawienie otwartymi kilku wątków. Może nawet nie tyle otwartymi, co nie do końca zamkniętymi.
Natomiast to co mi się najbardziej podobało w tej książce, to postać głównego bohatera. Jego przymyślenia, problemy. Dlaczego? Dlatego, że Prokurator Szacki w Uwikłaniu jest dokładnie w moim wieku. Przeżywa podobne rozterki, ma podobne dylematy. O wielu rzeczach myśli podobnie jak ja. Mamy podobne postrzeganie świata. Jednym słowem, w prokuratorze Szackim odnalazłem małą cząstkę siebie.
Rzadko kiedy mogę tak powiedzieć, ale momentami czułem, jakbym czytal o sobie. Jakby ktoś spisał moje myśli i wydal w książce.
Bardzo podobał mi się też fakt, ze policjant z Domofonu Oleg Kuzniecow, wystepuje również w Uwikłaniu. Mimo, że obydwie książki się ze sobą nie zgrywają tematycznie, to zabieg ten powoduje, że odczuwamy fakt napisania ich przez tego samego autora. Prosta rzecz, a cieszy.
Reasumując: książka naprawde warta przeczytania. Sam złapałem się na tym, że w momencie jak musiałem przerwać czytanie, to myślałem tylko o tym, żeby móc znowu gdzieś przysiąść, czy przystanąć, wyciągnąć Kindle’a i zacząć czytać.

Na sam koniec jeszcze jedna rzecz, której nie sposób pominąć. Film o tym samym tytule. Z jego obejrzeniem wstrzymałem się do czasu ukończenia czytania książki. Nie wiem jaki był zamysl reżysera, żeby Prokuratora Szackiego ubrać w spódnicę. Mnie to nie przekonuje. Natomiast film w oderwaniu od książki jest niezły. Maja Ostaszewska odegrała świetnie swoją rolę i nie ukrywam (tutaj budzi się mój męski szowinizm i seksizm) w kilku scenach pokazała się widzom z absolutnie rewelacyjnej strony. Nie będę owijał w bawełnę. Pokazała po prostu, że ma piękne ciało. Niestety, jeśli film odniesiemy do książki to wypada niezmiernie blado. Jak dla mnie za bardzo autor scenariusza odbiegł od fabuły książki, zachowując nawet nie sam kręgosłup jej fabuły, ale tylko sam rdzeń kręgowy. Gdybym nie czytał książki to film by dostał 7/10 pkt, ponieważ książkę przeczytałem, to film dostaje tylko 5/10 pkt.

OCENA 8/10 pkt

Domofon. Zygmunt Miłoszewski

Domofon_tnOd tej książki rozpocząłem swoją podróż przez literaturę Zygmunta Miłoszewskiego. Nie zawiodłem się, aczkolwiek książka ma dosyc powolny rozbieg. Jednak w momencie jak już się rozkręci, to trzyma przy sobie oko czytelnika niczym magnes, lub lasso. Nie sposób spokojnie odłożyć ją na nocny stolik i zgasić światło. Nie pamiętam kiedy ostatnim razem mi się przytrafiło coś takiego, ale czytałem ją nocą i zamist przerwać to i pójść spać, to przerzucałem kolejną stronę w czytniku i obiecywałem sobie, że to już ostatnia… i tak kilka lub kilkadziesiąt razy ponawiałem ten proceder, aż w końcu oczy odmawiały posłuszeństwa i nie miałem więcej siły czytać. Fabuła jak to u Miłoszewskiego jest nietuzinkowa, utrzymana tu raczej w konwencji horroru, o czym przekonujemy się raczej późno. Z początku wygląda to raczej na kryminał. Czytelnik jest kilkukrotnie zaaskakiwany przez rózne wydarzenia, a także zwroty akcji. Nie tylko sam finał jest zaskoczeniem, ale również wiele wątków prowadzonych równolegle do fabuły.
Bardzo fajne i umiejętne jest splecenie wielu wątków osobistych bohaterów i rozegranie ich w taki sposób, żeby miały wpływ na akcję.

Dla mnie książka warta przeczytania, zwłaszcza jeśli ktoś chce rozpocząć swoją przygodę z Zygmuntem Miłoszewskim.

Ocena 7,5/10

Czy słuchanie to jeszcze czytanie?

Tym wpisem rozpoczynam nową kategorię KSIĄŻKI. Nie trzeba mocno główkować żeby domyślić się co tu się znajdzie. Oczywiście wszystko to co jest związane z książkami, zwłaszcza tymi przeczytanymi przeze mnie. A teraz do rzeczy, czyli dzisiaj kilka słów o audiobookach. 

Od samego dzieciństwa słowo mówione było dla mnie bardzo ważne i stanowiło ważną część mojego życia. Kiedy miałem jakieś 4 lata, dostałem od rodziców radiomagnetofon Kasprzak. Od tego zaczęła się moja przygoda z radiem. Kiedyś radio wyglądało zupełnie inaczej niż dzisiaj. Nie było tylu stacji, ale poziom (pomijając propagandę, której jako dziecko nie widziałem) był znacznie wyższy. Były audycje radiowe z prawdziwego zdarzenia, były teatry Polskiego Radia, były słuchowiska dla dzieci. To właśnie chyba najbardziej te słuchowiska zaszczepiły we mnie tak duże zamiłowanie do słowa słuchanego. Codziennie wieczorem leciała audycja „Radio Dzieciom”. Cudowne słuchowiska. Kiedy byłem już troszkę starszy pamiętam rewelacyjne audycje nocne. Teraz niestety tego nie ma. Kilka razy jechałem nocą przez Polskę, znudziły mnie już piosenki puszczane non stop w radiu, postanowiłem przełączyć na Polskie Radio i co? I niestety nic. Chłam… 

A wracając do słuchania książek. Ma to wiele zalet. Mi przede wszystkim pozwala cofnąć się do dzieciństwa i zanurzyć w krainę magiczną i radiową, pozwalającą na obcowanie z pięknym słowem, czasami z pięknymi słuchowiskami. Poza aspektami czysto estetycznymi jest przede wszystkim bardzo wygodne. Mogę sobie pozwolić na książkę w tych sytuacjach, w których nie miałbym szans na czytanie książki. W drodze do i z pracy, w samotnej podróży samochodem przez kraj, w trakcie przygotowywania co bardziej skomplikowanych dań w kuchni, czy tez na siłowni. 

Dzięki istnieniu audiobooków ilość „skonsumowanych” przeze mnie pozycji literackich znacznie wzrosła. Teraz jest zazwyczaj tak, że konsumuje jednocześnie dwie książki, jedną na słuchawkach, drugą na czytniku. Dzięki temu mogę być w miarę niezależny od warunków i w zależności od okoliczności mieć stały kontakt z literaturą. 

Innym dużym plusem (dla niektórych minusem) słuchania książek, jest fantastyczna interpretacja słuchanego tekstu przez lektora. Pomijając już takie perełki jak Gra o tron w wersji słuchowiska, która jest absolutnym majstersztykiem, to tacy lektorzy jak Piotr Fronczewski, czytający Harrego Pottera, czy Krzysztof Gosztyła czytający trylogię Millenium, czy naszego rodzimego Vincenta V. Severskiego są absolutnymi mistrzami w swoim fachu. Ich głos to bezsprzeczna wartość dodana do czytanej książki. Nie sposób też pominąć autorów czytających swe dzieła. Niezaprzeczalnym dla mnie hitem jest Michał Witkowski czytający swoje powieści. Tego nie da się podrobić. 

Niestety zdarzają się również kiepscy lektorzy. Przykre to jest zwłaszcza wtedy kiedy taki kiepski lektor czyta świetną książkę. Na szczęście dobra książka potrafi się obronić i przed kiepskim lektorem.

Jak widać z mojego punktu widzenia jest wiele zalet. Znam jednak całkiem sporą grupę ludzi, do których zupełnie nie trafia słuchanie książek. Nie sa w stanie się nad tym skupić, nie podoba im się własnie narzucanie czyjejś interpretacji. Ale czym by był świat, gdyby wszystkim podobało się to samo?

Nadal jednak nie potrafię sobie sam przed sobą odpowiedzieć na pytanie czy jak słucham to jeszcze czytam?