Volta – Nowy film Juliusza Machulskiego

Wróciliśmy niedawno z kina. Najnowszy film Juliusza Machulskiego – Volta rozbawił nas tak jak miał rozbawić. 

Nie został przez krytyków dobrze oceniony, jednak ja wolę zawsze się przekonać o tym na własne oko. I nos mnie nie zawiódł. Film naprawdę dobrze się oglądało. Dostarczył nam taką dozę humoru, jakiej się spodziewaliśmy. Nie jest to może komedia na której non stop byśmy się śmiali do rozpuku. Jednak powoduje rozluźnienie, poprawia nastrój, a kilka razy zdarzyło się nawet, ze cała sala prychnęła śmiechem. 

Reżyser wrócił do swoich korzeni. Widzę tu mocne podobieństwo do Seksmisji czy Kingsajzu. Film naszpikowany aluzjami. Czasami zawoalowanymi, a czasami bijącymi widza między oczy swoją bezpośredniością. Do tego ciekawie i zaskakująco poprowadzona fabuła. 

Krótko mówiąc polecam film. 

Jednak jedno ale. Film na pewno spodoba się takim zadeklarowanym przeciwnikom obecnej władzy, jak ja. Zwolennicy albo nie zrozumieją aluzji, albo będą uważali że Machulski wrogiem narodu jest. 

P.S. Miałem wstawić tu zwiastun filmu, ale na mój gust za bardzo spoileruje. 

P.S. 2 Scena z drabinką i gronostajem miażdży. 

Gniew. Zygmunt Miłoszewski

GniewGniew to ostatnie już spotkanie z prokuratorem Szackim. Po rewelacyjnych częściach „Uwikłanie” i „Ziarno Prawdy” jest to część ostatnia i moim zdaniem najsłabsza. Może to kwestia mojego uprzedzenia, ale czytało mi sie to dosyć ciężko. Nie podobał mi się wątek przewodni przemocy domowej. Cały czas nie mogłem się oprzeć wrażeniu, ze jest to zagranie pod publiczkę. Wrzucenie do poczytnej powieści bardzo nośnego tematu, spowoduje, że powieść stanie się jeszcze poczytniejsza. Zaznaczam, że to jest tylko i wyłącznie moje subiektywne odczucie i zdanie na jego podstawie uformowane. Może ja po prostu jestem na to uczulony? Podobnie nie podobał mi się w Millenium wątek wplecenia prblematyki Human Trafficking. Tylko, ze tam było to moim zdaniem zrobione bardziej delikatnie i nie stanowiło głównej osi akcji.
Poza tym książka jest niezła, aczkolwiek mocno zaskakująca i to niekoniecznie tak jakbyśmy sobie tego życzyli. Autor postanawia odrobinę (nawet chyba ciut więcej niż odrobinę) odkryształować Szackiego. Spowodowało to, że książkę zakończyłem czytać z niesmakiem. Tak bardzo nie podobało mi się jej zakończenie.
Tym razem akcja książki dzieje się w Olsztynie. Mieście, które zapamiętałem ze swoich służbowych wizyt tam, w dokładnie ten sam sposób, w jaki przedstawił to Miłoszewski. Zimne i nieprzyjazne. Pamiętam, że to co mi najbardziej zapadło w pamięć, to to, że zimą piesi mają tam przechlapane. I to czasem dosłownie. W wielu miejscach nikt sobie nie zajmuje głowy tym, żeby odgarnąć śnieg na chodniku. Efekt tego był taki, ze niejednokrotnie idąc do hotelu lub z hotelu, brodziłem w śniegu do łydek i dochodziłem na miejsce z mokrymi nogawkami.
Wracając do książki. Autor postanowił się pożegnać z Szackim w dosyć nietypowy sposób. Co prawda zostawił sobie jeszcze delikatną furtkę ku temu, żeby do niego powrócić, ale nie wiem, czy będzie chcial z tej furtki skorzystać.
Reasumując ja mam żal do Miłoszewskiego że trylogię zakończył w ten sposób. Moim zdaniem Szacki zasłużył na lepsze potraktowanie.
Co do reszty fabuły, to uważam, że została napisana bez żadnych zarzutów. Wręcz rewelacyjnie. Cały czas od początku do końca książka trzyma w napięciu. Gdyby nie przemoc domowa i sposób zakończenia, dałbym lepszą ocenę. Niestety te dwie rzeczy zepsuły mi zbyt dużo przyjemności wynikającej z obcowania z tą książką.

OCENA 6/10 pkt

Ziarno Prawdy. Zygmunt Miłoszewski

Ziarno_Prawdy_tnPo książkę sięgnąłem zarz po przeczytaniu Uwikłania, które mi dało niesamowitego kopa do czytania książek tego autora. Książka znów jest świetnie napisana. Świetnie wymyślona fabuła. Idealnie wybrany zabieg zagrania na nutkach patriotycznych i antysemickich. W dodatku nie mamy do czynienia z jednym zdarzeniem, które rozwiązujemy przez całą książkę, ale z całą serią wydarzeń, które są nam dozowane w traksie czytania.
Podobnie jak w poprzedniej części rozwiązanie nie jest oczywiste i do ostatniej chwili trzyma nas w napięciu. Szczerze mówiąc czytając książkę sam podejrzewałem kilka postaci, które się okazały później nieskazitelnymi. No może prawie nieskazitelnymi… Fajnie jest też pokazane poprzez postać głównego bohatera, że kryzys wieku średniego u faceta to nie tylko seks i uganianie się za małolatami. Czasami jest to wręcz przeciwnie. Tęsknota za ciepłem i partnerstwem w związku. W związku w którym seks oczywiście jest obecny, ale stanowi tylko tło. Co prawda nierozerwale ale tło.
Dodatkowym atutem powieści jest też samo pokazanie Sandomierza. Miasto jest pokazane obiektywnie przez kogoś kto tam nie mieszkał, tylko tam przyjechał. Oczywiście obiektywnie na swój sposób. Niemniej jednak na tyle zachęcająco, żeby wywrzeć na mnie chęć pojechania tam na jakiś weekend kiedyś w przyszłości. Oczywiście ogromny plus za to, że akcja nie toczy się w Warszawie, Krakowie czy innym wielkim polskim mieście.
Książkę czytało się bardzo dobrze i lekko. Z chęcią sięgając po jej lekturę. Zwroty akcji są na pewno na tyle ciekawe żeby nie znużyć czytelnika. Zdecydowanie polecam.

Niestety filmu jeszcze nie oglądałem.

OCENA 8/10 pkt

Pingwiny z Madagaskaru – recenzja.

W piątek z synem i ze znajomymi wybraliśmy się do kina na „Pingwiny z Madagaskaru”. Krzyś miał obiecane, że pójdziemy w dniu premiery do kina. Obiecywałem mu to coś na przełomie wiosny i lata jak tylko pierwsze zwiastuny filmu pokazywały się w kinach. Nie było więc wyjścia. Swoją drogą ciekawe, dlaczego Cinema City możliwość rezerwacji przez Internet na premierę, udostępniła dopiero na 3 dni przed.
Wybraliśmy seans o 19:50, wszak nasz syn to juz prawie dosrosłe dziecko ;-). Sala kinowa była prawie pełna. 85% widowni stanowili dorośli. Może to kwestia godziny seansu, a moze tego jak pingwiny sa lubiane własnie przez dorosłych.
Tutaj uwaga – w dalszej części będę delikatnie sojlerował.
Film ciekawy, momentami śmieszny z wartką akcją. Sporo gagów zrozumiałych tylko dla dorosłych (Sorry taki mamy klimat). Jak zazwyczaj rewelacyjnie zrobiony polski dubbing. To bezapelacyjnie jest coś co znacznie podnosi wartości filmów animowanych z tzw zachodu. Niestety czegoś mi brakowało.
Pingwiny w wersji pełnometrażowej straciły coś z wersji serialowej. Niby były śmieszne, niby takie same jednak…
Na pewno ogromnym wręcz minusem jest brak Króla Juliana, który się pokazuje tylko w ostatniej minucie filmu. Może to znacznie spiłowało pazur filmowi?
Tak czy inaczej mimo tego film nie jest zły i na pewno polecam wybranie się do kina i obejrzenie go zwłaszcza z potomkiem. To że sala kinowa wypełniona dorosłymi raz po raz zaśmiewała się, świadczy o tym, że nie mamy do czynienia z polską komedią romantyczną, tylko z filmem, który jest śmieszny. Może nie Oskarowy, niemniej jednak warty polecenia.