Niepedagicznie, ale ślicznie.

Pierwsza w życiu czekolada, a w zasadzie ptasie mleczko…

Więcej tego było na buzi jak w buzi, ale zabawa była przednia. Bo jak mówią: brudne dziecko to szczęśliwe dziecko. A Babcia zawsze wie jak rozpieszczać wnuczka…


Go to ImageShack? to Create your own Slideshow


USG 3D/4D

W zasadzie to nie ma tu za bardzo co pisać. Wystarczy zobaczyć. Przeżycie niesamowite i warto naprawde zrobić sobie taką pamiątkę. A żebyście wiedzieli jak bardzo cieszy się rodzina…

 


Go to ImageShackR to Create your own Slideshow

 







Kolejne USG

Wczoraj byliśmy na kolejnej wizycie u lekarza. Nasze maleństwo ładnie rośnie – w tej chwili ma już koło kilograma. Ze zdrowiem wszystko w porządku. Czyli niekończące się pasmo sukcesów. Teraz przed nami kolejne wyzwanie – zapisanie się do szkoły rodzenia. Okazuje się, że jest taki boom na dzieci, że dostanie się do szkoły rodzenia przypomina zdobywanie pomarańczy w latach osiemdziesiątych… Po prostu sa przepełnione i zapchane. Miejmy nadzieję, że się uda. Mamy zamiar obdzwonić kilka lokalizacji i spróbować coś załatwić. A już jutro… Jutro będzie niespodzianka (na blogu pewnie pojutrze się dowiecie o co chodziło 🙂

A tymczasem zdjęcia z wczorajszego USG:

03_USG_15-01-2008 BUZIA

02_USG_15-01-2008 NÓŻKI

01_USG_15-01-2008 PROFIL

 


Go to ImageShackR to Create your own Slideshow

 

 







Dzisiaj Studniówka

Czyli 100 dni do narodzin.

Pewnie nie dokładnie, ale z terminu określonego przez lekarza tak wychodzi…

Czekamy...

No cóż, termin coraz bliżej, a my w wielkim proszku…

Tak czy inaczej zaczynamy poważne odliczanie…

 

 

 

***NAJNOWSZE INFORMACJE***







Wieści z brzuszka.

Dawno nie pisałem co tam w brzuszku słychać.

A słychać już całkiem konkretnie. Przecież to już koniec 6 miesiąca.

Ale po kolei – postaram się nadrobić zaległości.

W Listopadzie poszliśmy do lekarza. Pani doktor zaczęła robić usg, zapytała nas czy na pewno nie chcemy wiedzieć jaka jest płeć. No i nasze bardzo mocne postanowienie o tym, ze chcemy mieć niespodziankę costało bardzo mocno zachwiane. Co ja mówię: zachwiane, zostało przewrócone i zadeptane. Bardzo szybko zmieniliśmy zdanie i poprosiliśmy o to, żeby wyjawić nam tą tajemnicę.

I dowiedzieliśmy się, ze będzie to…

CHŁOPAK ! ! !

Żonka się aż tak nie ucieszyła na początku, ale ja niesamowicie.

Po prostu rewelacja. Jaki ja wtedy byłem szczęśliwy. Dostaliśmy zdjęcia z całej sesji fotograficznej.

 

PALUSZKI RĄCZKI USG 10-11-2007

 NÓŻKI USG 10-11-2007

 RĄCZKA USG 10-11-2007

BUZIA USG 10-11-2007

PŁEĆ USG 10-11-2007

PROFIL USG 10-11-2007

 

Ile ja się wpatrywałem w te „zdjęcia”… Niejedna łza wzruszenia mi pociekła po policzku.

Nasz synek będzie miał na imię Krzysiu. Niesamowite jest to jak bardzo zgodni byliśmy co do wyboru imienia. Dzięki temu już do brzuszka nie muszę mówić bezimiennie, Mogę za to się odezwać mówiąc „synku” albo wprost Krzysiu. A do brzuszka czasami mówię, niedawno nawet dostałem zdrowego kopniaka, bo malec żywotny jest.

Minął miesiąc i nastał czas następnej wizyty. Znów sobie poszliśmy razem. Już teraz wiedzieliśmy, ze to chłopak. Ale na wszelki wypadek maluch na sam początek USG wystawił mocno klejnoty na widok, zeby juz nikt nie miał żadnych wątpliwości… Bardzo nam się to spodobało 🙂 Nota bene w międzyczasie jeszcze spotkaliśmy koleżankę, która ma ciążę o jeden miesiąc bardziej zaawansowaną i narzekała, ze w 24 tygodniu nic nie było widać, bo dziecko do wstydliwych należy, a my już w 18 tygodniu wiedzieliśmy…

Z tej wizyty wyszliśmy z taką sesją zdjęciową:

 

01_USG_18-12-2007 01_USG_18-12-2007 03_USG_18-12-2007 04_USG_18-12-2007

 

Teraz zostaje nam czekanie na następną wizytę, już 15 stycznia. Poza tym w międzyczasie chieliśmy zrobić USG 3d, zobaczymy co z tego wyjdzie…

 

 

 

***NAJNOWSZE INFORMACJE***







Minęły już 3 miesiące.

Podczas ostatniej wizyty u lekarza usłyszeliśmy, zeby zjawić się za miesiąc, razem z wynikami wypisanych badań.
Teraz troszkę o badaniach. Żonka miała wypisany całly standardowy plik badań typowy na początku ciąży. Jako, ze do lekarza chodzimy prywatnie to i badania musiały zostać zrobione prywatnie. Wziąłem do ręki telefon, żeby ustalić gdzie i za ile zrobię wszystkie badania w jednym miejscu. Do głowy mi przyszło, żeby zadzwonić do LUX-MEDu. Zadzwoniłem na infolinię, bardzo miła kobietka zaczęła mnie wypytywac co mi jest potrzebne. Ze zdania na zdanie jej entuzjazm malał, a moje pytania zdawały się być coraz bardziej przytłaczające. Gwoździem do trumny okazały się dwa badania: WR  i Test Coombs’a. Pomijam fakt, że juz bez badań, których pani nie mogła znaleźć kwota jaka wyszła to 180 PLN. Zdecydowaliśmy, że skorzystamy z laboratorium przy szpitalu Madurowicza. Tam za wszystkie badania zapłaciliśmy 90 PLN. Do tego wszyscy byli niesamowicie mili, o czym juz wcześniej pisałem.
Czas powrócić do tematu wizyty u lekarza.
Żona miała umówioną wizytę na godzinę 20. Weszliśmy do poczekalni o 19:45, a tam czarno od ludzi. Okazało się, ze lekarka przyszła godzinę później, w zwiazku z tym jest opóźnienie. Na szczęście po bardziej wnikliwym przyjrzeniu się oczekującym ustaliliśmy, ze połowa oczekujących to pary, co zmniejsza liczbę wejść do ganinetu o jedną czwartą. Zasiedliśmy wygodnie w oczekiwaniu na własna kolej. Nasze szczęście nadal nas nie opuszczało. Większość wizyt była bardzo ekspresowa – wyglądało, że panie przychodziły tylko po tabletki.
Nareszcie przyszła nasza kolej.
Weszliśmy do ganinetu.

Już w drzwiach doktor nas miło powitała, a do mnie powiedzała:

– Zapraszam pana na fotel – dzisiaj pana badamy.

Po krótkiej wymianie żąrtow i uprzejmości przeszliśmy do sedna.

A na koniec USG – i szok.

Maluch już nie jest taki mały. Co prawda nadal nie jest z niego gigant, ale ostatnio miał 2 cm a teraz już ponad 6. Jest niesamowicie aktywny – cały czas macha nóżkami i rączkami. Jak usłyszałem:

– Patrzcie jak złapał sie za główkę.

to aż mi się oczy wilgotne zrobiły. To jest tak cudowny widok, że nie da się tego aż opisać. To jest chyba tajemnica powodu tego, ze ojcowie wychodzący z gabinetu mają uśmiech owinięty wokół głowy.

Dowiedzieliśmy sie, ze wszystko idzie książkowo – że dzicko się dobrze rozwija i wszystko jest w należytym porządku.

Na odchodne dostaliśmy zdjęcia.

 

02_02_USG_02-10-2007_BW

 

01_02_USG_02-10-2007_BW

 

Już teraz nie mogę się doczekać następnej wizyty za miesiąc.

Jak na razie nie znajduję lepszego sposobu na ładowanie akumulatorów – po czymś takim dwa następne dni chodzę naładowany jak nie wiem co.

 


***NAJNOWSZE INFORMACJE***












Zwiedzanie Szpitala.

Wczoraj od rana złożyliśmy wizytę w szpitalu, w którym Żonka ma zamiar Rodzić. To będzie szpital im. Madurowicza w Łodzi na ulicy Wileńskiej. Na szczęście nic się nie działo, a powód tej wizyty był prosty – trzeba było zrobić badania krwi. Stwierdziliśmy, ze „ciążowy zestaw” badań gdzie jak gdzie, ale w komplecie zrobią na pewno w szpitalu.

Pierwsze nasze wrażenia są bardzo ale to bardzo pozytywne. Wszyscy są niesamowicie mili, przyjaźni i skorzy do pomocy. Zaczynając od portiera, na personelu medycznym kończąc. Pracownicy szpitala uśmiechali się do nas, udzielali konkretnych odpowiedzi, potrafili pokierować nami, nie traktowali jak zło konieczne. Moim zdaniem to bardzo ważne jest.

Jedyne co może przeszkadzać to płatny parking – jednak 2 PLN za godzinę to troszkę dużo. Tym bardziej, ze nie ma żadnej alternatywy. No cóż, trzeba będzie płacić.

 

 


***Wieści z ostatniej chwili***













Robota Bociana

Sprawa rozpoczęła się w sierpniu.

Był początek sierpnia, zbliżał się termin wyjazdu na urlop. Nasze przygotowania były nawet dosyć mocno zaawansowane. Zresztą nawet pisałem o tym chociażby TUTAJ. Ogarniała nas już wyjazdowa gorączka. To był tydzień, w którym mieliśmy wyjeżdżać – w sobotę w nocy – konkretnie 11 sierpnia. Jednak od początku tygodnia Żonka dawała mi znać, ze to co zdarza się co miesiąc, teraz jakoś nie chce się zdarzyć. W czwartek udało mi się namówić Żonkę do tego, żeby zrobiła test. Wcześniej twierdziła, że to za wcześnie, że to może zwykłe opóźnienie, że przecież takie anomalie się czasami zdarzają itepe itede. Jednak jakoś siłą perswazji udało mi się ją przekonać.

Sierpień 2007

Krótka wizyta w łazience i gotowe. Prawie gotowe. Zegarek w rękę i odliczanie. Cyk cyk cyk cyk… Minęło 5 minut w okienku pokazała się jedna kreska i jakiś majaczący cień drugiej. Żona powiedziała, że tą drugą kreskę sobie wmawiam bo widzę to co chę zobaczyć. Wziąłem do ręki opakowanie od testu i się wkurzyłem. Okazało się, że test (który już jakiś czas temu kupiliśmy) był od miesiąca przeterminowany. Była godzina dziewiąta. Szybka myśl, buty na nogi, kluczyki i dokumenty od samochodu w rękę i do apteki. W aptece kupiłem nowy test, podobno super hiper dokładny i do domu. Jak na złość:

Żonka – „Ale teraz nie chce mi się sikać”.

Ja – „A może kochanie masz ochotę na arbuzika ???”

Gdzieś koło jedenastej ruch w łazience. Żona wychodzi z łazienki i mówi do mnie:

„sprawdzaj, leży na pralce”.

No to ja pędęm do łazienki, stoper w rękę i…. cyk cyk cyk cyk… minęło 5 minut, 6, 8, 10…. I nic. Po prostu nic absolutnie nic się nie pokazało w okienku testu. Oznaczało to że test się nie udał. Mało mnie szlak nie trafił. Wyć mi się chciało. Niestety juz nie mogłem pojechać do całodobowej apteki – w międzyczasie chlapnąłem sobie piwko.

Na drugi dzień do pracy pojechałem do apteki. Trafiłem na tą samą panią w okienku, która mi dzień wcześniej sprzedawała test. Poprosiłem o nowy, mówiąc, ze tamten nie wyszedł bo się nic nie pokazało. Pani bardzo wyrozumiała (zdawała sobie sprawę jaki mogłem stres przeżyć :-)) dała mi nowy test innej firmy, który też miał być super hiper. Przyjechałem do domu, rzuciłem test i jakoś tak o nim zapomnieliśmy, bo zajęliśmy się pakowaniem i przygotowaniami, przecież na drugi dzień mieliśmy wyjeżdżać.

W sobotę wieczorem (już prawie spakowani byliśmy) Żonka oznajmiła mi:

„Idę”

 i poszła do łazeienki zabierając ze sobą kupiony przeze mnie test. Wyszła i powiedziała, zebym sprawdził. Po 5 minutach ukazał sie taki obrazek:

 

P1060035

Zacząłem cieszyć się jak dziecko. Wziąłem od razu aparat (który już był spakowany) i zrobiłem zdjęcie, zeby mieć pamiątkę. Żonka podeszła do tego troszkę na zimno. Zadecydowała, że chce mieć pewność i na razie nikomu nic nie mówimy. Po powrocie z urlopu pójdzie do lekarza, żeby uzyskać potwierdzenie i wtedy dopiero będzie można powiedzieć. Czekało mnie trzymanie języka za zębami przez następne dwa tygodnie… Byłem tak szczęśliwy, że chciało mi się wyjść na ulice i krzyczeć o tym, a tu trzeba było kisić radość w sobie przez następne dwa tygodnie. I do tego takie rozdwojenie: z jednej strony jestem na urlopie i odpoczywam, cieszę się wolnym czasem, z drugiej strony chciałbym, zebyśmy jak najszybciej wrócili do Łodzi. Przypomnę, ze na urlopie byliśmy razem z Rodzicami Żonki. Raz nawet sprawa by się prawie rypnęła. Żonka dostała jakiejś niestrawności i przez dwa dni dosyć kiepsko się czuła – żołądek odmówił jej posluszeństwa. Bałem się, zeby Teściowie nie skojarzyli tego z jakimiś mdłościami czy typowymi tego typu symptomami kojarzącymi się z ciążą. Ale jakoś sie udało.

Wróciliśmy do Łodzi, w poniedziałek poszliśmy do pracy, Żonka miała zadzwonić do lekarza i się umówić na wizytę. Jak na złość jej lekarka była na urlopie. Miała być e pracy dopiero na następny tydzień.

Znów czekanie.

W końcu przyszedł ten dzień. 4 września. Siedziałem w pracy do 15:30, Żonka pracowała do 18. Wizyta była umówiona na 19:30. Po pracy przyjechałem do domu. Usiadłem chwilkę w fotelu, złapałem kilka oddechów. Wziąłem prysznic, ogoliłem się, woda toaletowa, te sprawy, conajmniej jakbym szedł na randkę. Wsiadłem w samochód i pojechałem po Żonke do pracy. Oczywiście jak na złość trafili się klienci, dla których godzina zamknięcia salonu nie jest powodem do wyjścia z niego. Mało tego – po zamknięciu według nich całkiem nieźle się robi zakupy… Na szczęście mieliśmy spory zapas czasu. W końcu wyszli – 40 minut po zamknięciu… Pojechaliśmy do lekarza. Byliśmy jeszcze 15 iminut przed czasem, jednak dowiedzieliśmy się, że jest pewien poślizg. Usiedliśmy w poczekalni. Moje podekscytowanie sięgało zenitu. W pewnym momencie drzwi od gabinetu się otworzyły, a ze środka wyszła para młodych ludzi. Mężczyzna miał na twarzy taką radość, że jego uśmiech otaczał głowę dookoła. To na mnie jeszcze bardziej podziałało. Już nie mogłem usiedzieć na miejscu, a to jeszcze nie była nasza kolej. Cały czas myślałem o tym jaki mógł być powód jego radości i czy ja tak samo będę wyglądał po wyjściu z gabinetu. Po godzinie czekania przyszła kolej na nas. No i stało się. Po badaniu lekarka powiedziała mi:

„Gratuluję Panu. Tam już jest mały człowieczek – ma już dwa centymetry. I wręczyła mi zdjęcia.

 

01_USG_04-09-2007_BW

02_USG_04-09-2007_BW

Powiedziała, że to juz ósmy tydzień i na razie wszystko jest OK. Dała wszystkie wytyczne co się powinno jeść, a co nie. Co robić, a czego unikać, kazała mi dbać o Żonkę  i zaprosiła na następną wizytę za miesiąc.

Teraz się zastanawiam, czy jak wychodziłem to wyglądałem tak samo jak pan, który wychodził wcześniej. Byłem szczęśliwy, chciało mi się śmiać, płakać (oczywiście ze szczęścia), oczy mi cały czas „się pociły”, miałem ochotę krzyczeć albo nawet wrzeszczeć. Czułem, że szczęście wewnątrz mnie, juz za chwilę wyzwoli zawór bezpieczeństwa.

Przyjechaliśmy do domu. Byliśmy niesamowicie szczęśliwi. Ja wziąłem się za zrobienie jakiejś kolacji bo nie jedliśmy obiadu. Żonka przyszła do mnie do kuchni i tak niesamowicie się we mnie wtuliła, tak mi było przy niej dobrze, że prawie się popłakałem ze szczęścia.

Zastanawialiśmy się jak to powiedzieć rodzicom i mojemu rodzeństwu. Chcieliśmy to przekazać w jakiejś fajnej atmosferze. Jednak prawie jednocześnie wpadliśmy na ten sam pomysł. 11 września przypadała nasza rocznica ślubu, a 15 września moje urodziny. Zaprosiliśmy rodziców i teściów na obiad z okazji jednego i drugiego jubileuszu na najbliższą niedzielę, a moje rodzeństwo wraz z partnerami na następna sobotę. Przygotowałem dobry obiad + różne dodatki typu sałatki, tatar, śledziki i oczywiście zimniutka i schłodzona wódeczka. Jak już wszyscy zasiedli za stołem otworzyłem włoskie wino musujące, popularnie zwane szampanem, rozlałem do kieliszków i zanim ktokolwiek zdąrzył wznieść jakikolwiek toast, powiedziałem:

„Tak naprawdę nie zebraliśmy się tutaj z okazji naszej rocznicy ślubu, ani też z okazji moich urodzin. Chcieliśmy Wam z Żoneczką powiedzieć, że będziecie dziadkami”

I wtedy wybuchła euforia. Były łzy wzruszenia i radości, ściskania, gratulacje itepe.

Generalnie Było radośnie i wesoło.

Poszły już pierwsze deklaracje co kto kupi, co kto moze pomóc i tak dalej. Jedynie mój Teść siedział jakiś taki zamyślony, ale on tak ma. On już wszystko sobie wtedy zaczął układac w głowie. Śmialiśmy się później, że juz pewnie kombinował w której futrynie wywiercić dziury, żeby powiesić huśtawkę. A on sobie po prostu siedział i przemyśliwał. To taki jego sposób cieszenia się.

Tydzień po tym, czyli w ostatnią sobotę zrobiliśmy podobny zabieg z moim rodzeństwem, czyli bratem i siostrą. Przyszli do nas ze swoimi partnerami życiowymi. Też się mocno cieszyli. Nie była to co prawda taka euforia jak rodziców, ale też była radość.

Teraz musimy zacząć przygotowywać się do nowej roli. Powoli, a nawet bardzo powoli robimy sobie rekonesans rozpoznając ceny potrzebnych rzeczy, orientujemy się co nam będzie potzebne i tak dalej. Jedno jest pewne. Potrzebna jest cała masa kasy. W związku z tym mała prośba. Klikajcie na te reklamy Google’a umieszczone na stronie – może zarobie na tym grosze, ale chociaż na pierwszy miesiąc na pampersy wystarczy ???

A teraz przyjmuje gratulacje 🙂