Robota Bociana

Sprawa rozpoczęła się w sierpniu.

Był początek sierpnia, zbliżał się termin wyjazdu na urlop. Nasze przygotowania były nawet dosyć mocno zaawansowane. Zresztą nawet pisałem o tym chociażby TUTAJ. Ogarniała nas już wyjazdowa gorączka. To był tydzień, w którym mieliśmy wyjeżdżać – w sobotę w nocy – konkretnie 11 sierpnia. Jednak od początku tygodnia Żonka dawała mi znać, ze to co zdarza się co miesiąc, teraz jakoś nie chce się zdarzyć. W czwartek udało mi się namówić Żonkę do tego, żeby zrobiła test. Wcześniej twierdziła, że to za wcześnie, że to może zwykłe opóźnienie, że przecież takie anomalie się czasami zdarzają itepe itede. Jednak jakoś siłą perswazji udało mi się ją przekonać.

Sierpień 2007

Krótka wizyta w łazience i gotowe. Prawie gotowe. Zegarek w rękę i odliczanie. Cyk cyk cyk cyk… Minęło 5 minut w okienku pokazała się jedna kreska i jakiś majaczący cień drugiej. Żona powiedziała, że tą drugą kreskę sobie wmawiam bo widzę to co chę zobaczyć. Wziąłem do ręki opakowanie od testu i się wkurzyłem. Okazało się, że test (który już jakiś czas temu kupiliśmy) był od miesiąca przeterminowany. Była godzina dziewiąta. Szybka myśl, buty na nogi, kluczyki i dokumenty od samochodu w rękę i do apteki. W aptece kupiłem nowy test, podobno super hiper dokładny i do domu. Jak na złość:

Żonka – „Ale teraz nie chce mi się sikać”.

Ja – „A może kochanie masz ochotę na arbuzika ???”

Gdzieś koło jedenastej ruch w łazience. Żona wychodzi z łazienki i mówi do mnie:

„sprawdzaj, leży na pralce”.

No to ja pędęm do łazienki, stoper w rękę i…. cyk cyk cyk cyk… minęło 5 minut, 6, 8, 10…. I nic. Po prostu nic absolutnie nic się nie pokazało w okienku testu. Oznaczało to że test się nie udał. Mało mnie szlak nie trafił. Wyć mi się chciało. Niestety juz nie mogłem pojechać do całodobowej apteki – w międzyczasie chlapnąłem sobie piwko.

Na drugi dzień do pracy pojechałem do apteki. Trafiłem na tą samą panią w okienku, która mi dzień wcześniej sprzedawała test. Poprosiłem o nowy, mówiąc, ze tamten nie wyszedł bo się nic nie pokazało. Pani bardzo wyrozumiała (zdawała sobie sprawę jaki mogłem stres przeżyć :-)) dała mi nowy test innej firmy, który też miał być super hiper. Przyjechałem do domu, rzuciłem test i jakoś tak o nim zapomnieliśmy, bo zajęliśmy się pakowaniem i przygotowaniami, przecież na drugi dzień mieliśmy wyjeżdżać.

W sobotę wieczorem (już prawie spakowani byliśmy) Żonka oznajmiła mi:

„Idę”

 i poszła do łazeienki zabierając ze sobą kupiony przeze mnie test. Wyszła i powiedziała, zebym sprawdził. Po 5 minutach ukazał sie taki obrazek:

 

P1060035

Zacząłem cieszyć się jak dziecko. Wziąłem od razu aparat (który już był spakowany) i zrobiłem zdjęcie, zeby mieć pamiątkę. Żonka podeszła do tego troszkę na zimno. Zadecydowała, że chce mieć pewność i na razie nikomu nic nie mówimy. Po powrocie z urlopu pójdzie do lekarza, żeby uzyskać potwierdzenie i wtedy dopiero będzie można powiedzieć. Czekało mnie trzymanie języka za zębami przez następne dwa tygodnie… Byłem tak szczęśliwy, że chciało mi się wyjść na ulice i krzyczeć o tym, a tu trzeba było kisić radość w sobie przez następne dwa tygodnie. I do tego takie rozdwojenie: z jednej strony jestem na urlopie i odpoczywam, cieszę się wolnym czasem, z drugiej strony chciałbym, zebyśmy jak najszybciej wrócili do Łodzi. Przypomnę, ze na urlopie byliśmy razem z Rodzicami Żonki. Raz nawet sprawa by się prawie rypnęła. Żonka dostała jakiejś niestrawności i przez dwa dni dosyć kiepsko się czuła – żołądek odmówił jej posluszeństwa. Bałem się, zeby Teściowie nie skojarzyli tego z jakimiś mdłościami czy typowymi tego typu symptomami kojarzącymi się z ciążą. Ale jakoś sie udało.

Wróciliśmy do Łodzi, w poniedziałek poszliśmy do pracy, Żonka miała zadzwonić do lekarza i się umówić na wizytę. Jak na złość jej lekarka była na urlopie. Miała być e pracy dopiero na następny tydzień.

Znów czekanie.

W końcu przyszedł ten dzień. 4 września. Siedziałem w pracy do 15:30, Żonka pracowała do 18. Wizyta była umówiona na 19:30. Po pracy przyjechałem do domu. Usiadłem chwilkę w fotelu, złapałem kilka oddechów. Wziąłem prysznic, ogoliłem się, woda toaletowa, te sprawy, conajmniej jakbym szedł na randkę. Wsiadłem w samochód i pojechałem po Żonke do pracy. Oczywiście jak na złość trafili się klienci, dla których godzina zamknięcia salonu nie jest powodem do wyjścia z niego. Mało tego – po zamknięciu według nich całkiem nieźle się robi zakupy… Na szczęście mieliśmy spory zapas czasu. W końcu wyszli – 40 minut po zamknięciu… Pojechaliśmy do lekarza. Byliśmy jeszcze 15 iminut przed czasem, jednak dowiedzieliśmy się, że jest pewien poślizg. Usiedliśmy w poczekalni. Moje podekscytowanie sięgało zenitu. W pewnym momencie drzwi od gabinetu się otworzyły, a ze środka wyszła para młodych ludzi. Mężczyzna miał na twarzy taką radość, że jego uśmiech otaczał głowę dookoła. To na mnie jeszcze bardziej podziałało. Już nie mogłem usiedzieć na miejscu, a to jeszcze nie była nasza kolej. Cały czas myślałem o tym jaki mógł być powód jego radości i czy ja tak samo będę wyglądał po wyjściu z gabinetu. Po godzinie czekania przyszła kolej na nas. No i stało się. Po badaniu lekarka powiedziała mi:

„Gratuluję Panu. Tam już jest mały człowieczek – ma już dwa centymetry. I wręczyła mi zdjęcia.

 

01_USG_04-09-2007_BW

02_USG_04-09-2007_BW

Powiedziała, że to juz ósmy tydzień i na razie wszystko jest OK. Dała wszystkie wytyczne co się powinno jeść, a co nie. Co robić, a czego unikać, kazała mi dbać o Żonkę  i zaprosiła na następną wizytę za miesiąc.

Teraz się zastanawiam, czy jak wychodziłem to wyglądałem tak samo jak pan, który wychodził wcześniej. Byłem szczęśliwy, chciało mi się śmiać, płakać (oczywiście ze szczęścia), oczy mi cały czas „się pociły”, miałem ochotę krzyczeć albo nawet wrzeszczeć. Czułem, że szczęście wewnątrz mnie, juz za chwilę wyzwoli zawór bezpieczeństwa.

Przyjechaliśmy do domu. Byliśmy niesamowicie szczęśliwi. Ja wziąłem się za zrobienie jakiejś kolacji bo nie jedliśmy obiadu. Żonka przyszła do mnie do kuchni i tak niesamowicie się we mnie wtuliła, tak mi było przy niej dobrze, że prawie się popłakałem ze szczęścia.

Zastanawialiśmy się jak to powiedzieć rodzicom i mojemu rodzeństwu. Chcieliśmy to przekazać w jakiejś fajnej atmosferze. Jednak prawie jednocześnie wpadliśmy na ten sam pomysł. 11 września przypadała nasza rocznica ślubu, a 15 września moje urodziny. Zaprosiliśmy rodziców i teściów na obiad z okazji jednego i drugiego jubileuszu na najbliższą niedzielę, a moje rodzeństwo wraz z partnerami na następna sobotę. Przygotowałem dobry obiad + różne dodatki typu sałatki, tatar, śledziki i oczywiście zimniutka i schłodzona wódeczka. Jak już wszyscy zasiedli za stołem otworzyłem włoskie wino musujące, popularnie zwane szampanem, rozlałem do kieliszków i zanim ktokolwiek zdąrzył wznieść jakikolwiek toast, powiedziałem:

„Tak naprawdę nie zebraliśmy się tutaj z okazji naszej rocznicy ślubu, ani też z okazji moich urodzin. Chcieliśmy Wam z Żoneczką powiedzieć, że będziecie dziadkami”

I wtedy wybuchła euforia. Były łzy wzruszenia i radości, ściskania, gratulacje itepe.

Generalnie Było radośnie i wesoło.

Poszły już pierwsze deklaracje co kto kupi, co kto moze pomóc i tak dalej. Jedynie mój Teść siedział jakiś taki zamyślony, ale on tak ma. On już wszystko sobie wtedy zaczął układac w głowie. Śmialiśmy się później, że juz pewnie kombinował w której futrynie wywiercić dziury, żeby powiesić huśtawkę. A on sobie po prostu siedział i przemyśliwał. To taki jego sposób cieszenia się.

Tydzień po tym, czyli w ostatnią sobotę zrobiliśmy podobny zabieg z moim rodzeństwem, czyli bratem i siostrą. Przyszli do nas ze swoimi partnerami życiowymi. Też się mocno cieszyli. Nie była to co prawda taka euforia jak rodziców, ale też była radość.

Teraz musimy zacząć przygotowywać się do nowej roli. Powoli, a nawet bardzo powoli robimy sobie rekonesans rozpoznając ceny potrzebnych rzeczy, orientujemy się co nam będzie potzebne i tak dalej. Jedno jest pewne. Potrzebna jest cała masa kasy. W związku z tym mała prośba. Klikajcie na te reklamy Google’a umieszczone na stronie – może zarobie na tym grosze, ale chociaż na pierwszy miesiąc na pampersy wystarczy ???

A teraz przyjmuje gratulacje 🙂