Rząd delikatnie rzecz biorąc, mija się z prawdą mówiąc o dwóch procentach szkół z zakażeniami Covid-19.

Rząd nasz stoi na stanowisku, że nie należy czynić żadnych ruchów odnośnie szkół, ponieważ, jak przedstawiają sami rządzący, zakażenia dotyczą tylko 2% ogółu szkół.

Wczoraj zajrzałem na stronę łódzkiego urzędu miasta, gdzie są publikowane dane dotyczące zakażeń w oświacie. Rozwinąłem dane za wczoraj, rozwinąłem dane za poniedziałek. Wydawało mi się, że jest tego jakoś tak dużo. Postanowiłem więc bliżej przyjrzeć się tym danym. Po wzięciu pod uwagę tylko tych dwóch dni, odrzuceniu powtarzających się szkół i przedszkoli, wyszły takie liczby:

Procent przedszkoli łódzkich z ujawnionym zakażeniem: 19%
Procent szkół podstawowych łódzkich z ujawnionym zakażeniem: 27%

Aktualizacja wg komunikatu z 14.10:
Procent szkół podstawowych łódzkich z ujawnionym zakażeniem: 38%

Czyli w takim procencie placówek oświatowych mamy do czynienia z kwarantannami, nauczaniem zdalnym lub hybrydowym.

Dodatkowo musimy pamiętać o tym, że szkoły są idealnym propagatorem wirusa. Przychodzi sobie klasa – 20 dzieci. W tym jedno dziecko zakażone bez objawów. W ciągu kilku godzin, dziecko z wirusem zakaża około 5 do 10 innych dzieci. Które w większości również nie mają objawów. Te dzieci idą do domów, zakażają swoich rodziców, dziadków, rodzeństwo.
Z rodzicami jest różnie, ale prawdopodobnie przynajmniej połowa z nich nie będzie miała objawów. Pójdą do pracy, gdzie będą dalej zarażali.
A co z dziadkami?
A co z rodzeństwem które następnie pójdzie do przedszkola/szkoły i tam dalej będzie zakażało?

Idealnym na to przykładem jest były minister zdrowia Łukasz Szumowski, który wylądował w szpitalu, a jak się okazuje, źródłem zakażenia miała być córka, która wirusa przyniosła właśnie ze szkoły.

Dlatego też uważam, że należałoby w szkołach wprowadzić nauczanie zdalne. Na miesiąc – dwa i obserwować rozwijanie się sytuacji. Dodatkowo (niestety) zamknąć cmentarze w okolicach 1 Listopada. Uważam, że to może być powód do kolejnego ogromnego skoku ilości ludzi zakażonych. Badać więcej ludzi i izolować. Nie tylko zakażonych z objawami. Nie czekać na wystąpienie wszystkich objawów.

Zgadzasz się ze mną? To napisz to poniżej.
Nie zgadzasz się? Też napisz.
Masz inny pomysł? Tym bardziej napisz.

Jutro 1 września…

Dzieci idą do szkoły. Nie wiem dlaczego, ale pierwszy raz się niesamowicie stresuję. A w sumie Krzyś idzie już 3 raz do szkoły we wrześniu, więc powinienem być spokojny. 

Jednak nie jestem. 

Dlaczego? 

Pewnie nie bez znaczenia są przejścia z zeszłego roku. Nie pisałem o tym bo to zbyt prywatne rzeczy były, poza tym mogło być niewygodne dla nauczyciela. I mogłóby pozwolić na jego identyfikację. Było minęło i mam nadzieję, ze nie wróci. 

Jednak w tym roku dochodzi coś jeszcze. 

Zmiany w oświacie. 

Coś co wprowadza niepewność. 

Coś co powoduje, ze nie wiemy co nas czeka. 

To ma być niby dobra zmiana? 

To że zmiana jest wprowadzana tylko po to, żeby udowodnić, że partia rządząca jest w stanie zmienić to co jest, Po trupach do celu.. Bez zastanowienia, czy robimy coś dla dobra dzieci. 

Szkoła śni mi się od przynajmniej tygodnia. Śni mi się w wersji skomplikowanej, czyli jako skrzyżowanie korpo ze szkołą. W skrócie: muszę pisać klasówki, z wyników których rozlicza mnie moje kierownictwo. Moja głowa podświadomie cały czas przetwarza temat szkoły. 

Co mają powiedzieć dzieci? 

Całe szczęście, że w większości nie rozumieją tematu. 

Nasz sześcioletnie dziecko w szkole.

Pozwolę sobie zabrać w tym temacie głos, jako osoba, która doświadczyła tego tematu empirycznie. 

W zeszłym roku zostaliśmy zmuszeni przez Państwo Polskie do posłania naszego sześcioletniego syna do szkoły. Niestety Krzysztof urodził się w pierwszej połowie roku, więc do szkoły miał obowiązek pójść. jego koleżanki i koledzy z przedszkola, którzy się urodzili kilka miesięcy po nim, nie mieli już takiego obowiązki, mieli wybór.
Do końca liczyliśmy na to, że wzorem lat ubiegłym, w ostatniej chwili ministerstwo odwoło obowiązkowy nabór. Jednak tak się nie stało. Wiele ludzi wokół namawiało nas na to, żeby zaprowadzić syna do poradni psychopedagogicznej, w celu uzyskania dla niego odroczenia. Na nasz argument, ze przecież on jest na tyle zdolny, rozgarnięty i rozwinięty, że chyba raczej nie da rady dostać takiego odroczenia, uzyskiwaliśmy odpowiedź:
– Jak „odpowienio zakombinujecie” to się wszystko da.
Postanowiliśmy jednak nie „kombinować”, moim argumentem ku temu było to, że nie chciałem już na szkolnym starcie synowi „smarkać w papiery”.
Krzyś poszedł do podstawówki do której obydwoje z Żoną chodziliśmy. Nawet niektórzy nauczyciele pozostali Ci sami, chociaż szkoła przeżyła organizacyjnie ogromną metamorfozę.
Na początku byliśmy pełni obaw. Tym bardziej, ze Krzyś poszedł do klasy wymieszanej jeśli chodzi o wiek. 15 siedmiolatków i 11 sześciolatków. Już w ciągu kilku pierwszych tygodni szkoły okazało się, że Krzyś sie bardzo dobrze odnajduje w szkole. Była chwalony za zdolność komunikacji, za kulturę osobistą, chęci do nauki, a także same postepy w nauce. Problemem było to, że trzeba niestety odrabiać prace domowe. No i tęsknota za beztroską zabaw w przedszkolu. Jednak to troszkę udało się naprawić za sprawą tego, ze Krzyś chodzi na świetlicę. Tam ma pewną namiastę przedszkola.
Trzeba przyznać, ze trafiliśmy też na bardzo dobrą nauczycielkę, która jest wychowawczynia naszego syna. Ale nie o niej tym razem mowa.
Przyszedł semestr. Jak to w takich przypadkach bywa, odbyło się zebranie z rodzicami. Na zebraniu okazało sie, ze Krzyś jest w czołówce najlepszych uczniów w klasie. Znalazł się tam jako jedyny sześciolatek. Na apelu w szkole został wyróżniony i otrzymał tarczę wzorowego ucznia.

Co z tego wynika? Otóż przez te kilka miesięcy zmieniło nam się podejście do tematu posyłania Krzysia do szkoły. Z dzisiejszzej perspektywy widzimy, że to była dobra decyzja. Nie tylko dlatego, ze Krzyś sobie tak dobrze radzi.
Gdyby został jeszcze rok w przedszkolu, to drugi rok z rzędu spędził by w najstarszej grupie. Przerabiał by tam jeszcze raz ten sam materiał (Krzyś wychodząc z przedszkola już umiał czytać). Materiał by był przez niego przyswojony już na bardzo wysokim poziomie. W szkole dzieci przerabiają ten sam materiał nieznacznie rozszerzony. Krzyś juz dzisiaj momentami nudzi się na lekcjach, co skutkuje tym, że czasami przeszkadza w ich prowadzeniu. Ciężko jest mu zrozumieć, że dla innych uczniów trzeba zwolnić i powtórzyć kilkukrotnie to samo. Co by było jakby wszystko znał już prwie na pamięć?
Moze wtedy wcale nauka nie szła by mu tak świetnie? Może by zaczął sprawiać problemy wychowawcze?

Jestem zdania, że sześciolatki nie powinny iść do szkoły. Niestety przy obecnym „programie” przedszkola ułożonym pod sześciolatki w szkołach, wiele dzieci mogłoby na tym stracić. Rodzice powinni brać też to pod uwagę. Jednak ja uważam, ze podjąłem z Żóną bardzo dobrą decyzje nie „kombinując” z papierami dla Krzysia.
Poza tym jestem z niego dumny, ze tak fantastycznie sobie radzi.