Niestety – wystarczyła chwila nieuwagi + nieobliczalność ognia i w beczce zrobiła się zbyt wysoka temperatura. Na szczęście nic wielkiego się nie stało, jednak dla kiełbasy było to za dużo i gotowa była już po godzinie wędzenia. Od temperatury zaczęła pękać.
Pyszna była taka kiełbaska – jeszcze ciepła i aromatyczna…
Później już tylko pilnowaliśmy, żeby temperatura w beczce znów nie wzrosła za bardzo i żeby do beczki stale dopływał dym. W ten sposób wędziliśmy się razem z naszą szynką. Co jakiś czas sprawdzaliśmy stan uwędzenia szynki, wzdychając jednocześnie do niej.
Spędziliśmy dzięki temu bardzo miło czas z Tatą. Nawet się przez ten czas ani razu nie pokłóciliśmy. Mało tego – nawet się nie posprzeczaliśmy.
Około godziny piątej stwierdziliśmy, że już nie podkładamy do ognia. Niech się wypali to co jest i wystarczy. Ja wszedłem pod prysznic – żeby zmyć z siebie „wędzonkę” i pojechałem po Żonkę do pracy, później musieliśmy podjechać na drobne zakupy do LIDL’a. Jak wróciliśmy, pojechaliśmy prosto do rodziców. Tam wyjęliśmy już szynkę z beczki. Odbyła się prezentacja w domu wśród wszystkich domowników. Szynki wzbudzały ogólne pożądanie. Na podłogę kapał sok nie tylko z szynki, ale też nasze ślinki.
< /font>
Szynki zostały umieszczone w spiżarence, żeby dokładnie sobie wystygły. Trzeba je tylko teraz sparzyć. Na wodzie z parzenia mamy zamiar ugotować świąteczną białą kiełbasę i biały barszcz.
Polecam taką zabawę wszystkim, którzy mają możliwość wybudowania wędzarenki – to naprawdę nie jest skomplikowane.