Mówię całkiem poważnie. Zamieszkałem u rodziców.
Zaczyna się całkiem trywialnie no nie?
Jednak rozczaruję głodnych sensacji. Zrobiłem to, ponieważ rodzice wyjechali sobie w drugi koniec Polski, a ktoś musiał popilnować popilnować ich dobytku, podlewać ogród, w tym wielką kolekcję Datur mojego Taty no i zająć się psem. Ze względu na to, że wygodniej jest to robić na miejscu, niż z doskoku, to się tam wprowadziłem. Całe szczęście, że to na tej samej ulicy, bo nie koliduje to zbyt mocno z pomaganiem Żonie przy Krzysiu.
Korzystając z wolnej chaty, wczoraj urządziliśmy "bibe". Przyszedł Brat z Bratową i swoim synkiem i spędziliśmy mile popołudnie i wieczór konsumując to co zostało przygotowane na ruszcie, potocznie zwanym grillem i popijając to wszystko dobrym piwkiem. Co do piwka, to miał być baniaczek Koreba, o którym wcześniej pisałem, ale niestety nie dowieźli…
Brat ze swoją ferajną pojechali sobie w końcu do domu, a my całą ekipą trzyosobową poszliśmy sobie spać u rodziców.
Trochę żeśmy sie nie wyspali, bo Plama (pies rodziców), zaczęła szaleć w nocy i za wszelką cenę chciała do nas wskoczyć, co docelowo jej się udało, bo skapitulowaliśmy po paru godzinach nocnych przepychanek.
A dzisiaj upał jak ta lala. Siedzę sobie teraz z Krzychem w parku.
On sobie drzemie, a ja na ławeczce obok niego kontempluję i piszę tą notatkę, którą pewnie umieszczę dopiero wieczorkiem w internecie. Nie wiem czemu ale zachciało mi się niewiarygodnie spać. Tak mocno, ze powieki mi sie same zamykają. A przecież nie mogę usnąć pilnując dziecka. Tylko jak to zrobic?
Na wieczór:
No i nie udało mi się. Przegrałem z Morfeuszem. Na jakieś 5 do 10 minut przysnąłem. Nawet nie wiem jak i kiedy. Ale wystraszyłem się, bo w sumie to mało odpowiedzialne, żeby zostawić dziecko samo bez opieki i sobie spać. Ale to naprawdę było silniejsze ode mnie.
Później sobie posiedzieliśmy w ogródku u rodziców. Żar z nieba był niesamowity, a termometr w cieniu pokazywał tak:
zjedliśmy obiad, Krzych posiedział z nami, popluskał troszkę w dmuchanym basenie i ogólnie było wesoło.
i poszedłem odprowadzić Żonke i Krzycha do nas do domu, a sam wróciłem do rodziców.
Siedzę sobie, obejrzałem juz co chciałem obejrzeć, przeżyłem juz burzę (mam nadzieję, ze nie wróci), teraz pisze sobie tą notke.
Poniedziałek:
Niestety burza przerwała dostęp do netu. Więc kończę dopiero teraz. Popadało i pogrzmiało jeszcze w nocy. Pies oczywiście niesamowicie się bał. A ja znalazłem jedyny pozytywny aspekt takiej pogody: nie muszę dzisiaj podlewać ogródka :-). Niestety pogoda mi pokrzyżowała plany, bo miałem zamiar przyjechać sobie dzisiaj do pracy na rowerze.